[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to? Stajemy?
Gdzie jesteśmy?
Stacja Baranowicze!... Baranowicze! wykrzykiwali konduktorzy uwijając się w po-
śpiechu po peronie.
Słysząc, że to Barainowicze, nasz towarzysz podróży zerwał się na równe nogi, schwycił
swą paczkę worek napełniony Bóg wie czym i rzucił się do wyjścia. Jeszcze chwila a
oto jest już na peronie, kręci się niespokojnie i przepycha, a zaglądając ludziom w oczy, pyta:
Baranowicze?
Baranowicze.
Do widzenia!
Do widzenia!
Wielu z nas, a między nimi i ja, pobiegło za nim i schwyciwszy za poły, wolało:
19
Wujku! Nie puścimy was! Musicie powiedzieć, co było dalej?
Co dalej? Jaki koniec? To dopiero początek... Puśćcie mnie! Czego chcecie? Czy chce-
cie, żebym przez was spóznił się na pociąg? Dziwni ludzie! Przecież słyszeliście wyraznie:
Baranowicze, stacja Baranowicze!
I zanim zdążyliśmy coś odpowiedzieć, zniknął nam z oczu. Przeklęta stacja te Baranowi-
cze!
20
PRZYJTY
Skończyliście? A ja wam opowiem coś ciekawszego. Był u nas taki bogacz, potentat, na-
zywał się Finkelsztajn. Miał dwóch synów. Gdybym posiadał jego pieniądze, plunąłbym na
wszystko! A ile go to kosztowało! %7łyczę wam, byśmy do spółki choć cząstkę tego zarobili...
Do licha.! Dawno już to powiedziałem. Niedługo czekać, a większość młodzieży się
ochrzci.
I ja to samo twierdzę. Był u nas niejaki Marszak, który objechał pół świata. Nigdzie go
nie chciano przyjąć. Otruł się...
Nie skłamię, jeśli powiem, że gdy %7łydzi zaczną przyjmować chrzest, to nie zostanie ani
jednego! Cóż myślicie? Czy starczy sił, by znosić te wieczne prześladowania z procentami i
okólnikami? Co dzień nowy okólnik. Ilu %7łydów, tyle okólników. Dojdzie do tego, że zupełnie
przestaną przyjmować. Wezcie, na przykład, taką Spałę. %7łydowskie miasteczko, prawda?
Wezmy, na przykład, Niemirów. Oto mam list z Niemirowa. Donoszą mi o brzydkich
rzeczach...
A w Dubnie czy lepiej?
Co się zdarzyło w Dubnie?
A w Antoniewie? W Antoniewie przyjmowano rokrocznie mniej jak trzech %7łydów.
Co tam Antoniew! Wezcie, na przykład, Tomaszpol. W Tomaszpolu podobno nie przy-
jęto w tym roku %7łyda nawet na lekarstwo...
A u nas przyjęto w tym roku osiemnastu %7łydów.
Głos ten odezwał się z góry. Moi dwaj sąsiedzi i ja zadarliśmy głowy. Wzrok nasz zatrzy-
mał się na górnej ławce, z której zwieszały się nogi obute w kalosze. Należały one do czarne-
go, kudłatego %7łyda o zaspanej, jakby spuchniętej twarzy.
Moi towarzysze obrzucili pasażera o spuchniętej twarzy zdziwionymi spojrzeniami, jak
gdyby to było rzadko u nas widywane stworzenie. Potem nagle ożywili się i z błyszczącymi
oczyma zadali pytanie:
Powiadacie, że u was przyjęto osiemnastu %7łydów?
Osiemnastu chłopaków, a między nimi i mojego,
I waszego przyjęli?
Jeszcze jak!
Gdzie to się zdarzyło?
U nas, w Małej Piereszczepience.
W jakiej Piereszczepience? Gdzie to się znajduje?
Pytający zerwali się na równe nogi, spojrzeli jeden ma drugiego, a potem na pasażera z
górnej ławki. Pasażer patrzył na nich z góry zaspanymi oczyma.
Mała Piereszczepienka? Nie wiecie? To takie miasteczko. Nie słyszeliście o nim? Ist-
nieją dwie Piereszczepienki. Duża i Mała. Ja jestem z Małej Piereszczepienki.
Jeśli tak, to zapoznajmy się... Zejdzcie do nas! Co tam robicie sami na poddaszu?
Właściciel nóg w kaloszach, stękając, zlazł z góry. A dwaj nasi towarzysze posunęli się i
umieścili go między sobą.
Potem osaczyli go pytaniami jak zgraja głodnych wilków.
Mówicie więc, że waszego przyjęli?
Jeszcze jak!
Powiedzcie, przyjacielu, jaki przebieg miała cała sprawa? Czy daliście łapówkę?
Aapówkę? Broń Boże! Nie wolno nawet wspominać o pieniądzach. Dawniej brali, i to
niemało... Ho! ho! Ludzie z odległych okolic przyjeżdżali do nas. Wiedziano, że w Pieresz-
czepience można wszystko wskórać za pieniądze. Ale ktoś zadenuncjował i od tego czasu
na moje szczęście! przestali brać pieniądze.
A więc co? Protekcja?
21
Jaka tam protekcja! Dogadali się między sobą, że jeżeli %7łyd to przyjęty... Przyjmować
i basta!
Naprawdę? Co też mówicie? Czy to nie żarty?
Dlaczego żarty? Czy wyglądam ma żartownisia?
Dwaj pytający wymienili pomiędzy sobą spojrzenia, jeden zdawał się czytać w twarzy
drugiego. A ponieważ nic nie mogli wyczytać, zapytali trzeciego:
Chwileczkę. Powtórzcie, proszę... Skąd pochodzicie?
Trzeci obraził się:
Mówiłem wam już trzy razy, że z Małej Piereszczepienki.
Nie miejcie mi tego za złe, ale doprawdy pierwszy raz w życiu słyszę o tym mieście.
Cha, cha, cha! Czy to można nazwać miastem? Też mi miasto! Toż to miasteczko, a ra-
czej wioska.
A jednak twierdzicie, że u was w... jak to się nazywa? Pier... piere...
Trzeciego ogarnął już gniew.
Dziwni ludzie! Nie umiecie mówić czy co? Piereszczepien...
No, no, nie gniewajcie się!
Nie gniewam się wcale... Ale nie lubię, gdy kto tysiąc razy pyta o jedną rzecz!
Nie miejcie nam za złe, ale trapi nas ta sama troska co i was. Zainteresował nas fakt, że
kogoś przyjęli. Dlatego tak się dopytujemy. Tym bardziej że prawdę mówiąc nie wyobra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]