[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmiksowałam je, żeby dzieci się nie zorientowały, co jedzą - wyjaśniła
Lori. - Makaron w literki powinien zająć ich uwagę.
Makaron zawierał dwadzieścia sześć liter - w przeciwieństwie
do domina, w którym było ich tylko dwanaście - dzięki czemu
Qwilleran zdołał ułożyć słowo gżegżółka, które przyniosło mu
zwycięstwo w turnieju ortograficznym i nagrodę w postaci wycieczki
do Waszyngtonu. Liz była na tyle dobrze wychowana, że uśmiechnęła
się na pomysł z zupą i nie skomentowała kanapek.
- Panna Cage załatwiła nam miejsce dla Pary Szóstek na
przystani w Grand Island Club - powiedziała Lori.
- Tak, udało nam się! - ucieszył się Nick. - Przyprowadziłem
łódz, którą wciągnięto do betonowego hangaru. Potem ktoś odwiózł
mnie do domu małym szybkim powozem. Twierdził, że zawsze chciał
zobaczyć cztery potężne pnie wewnątrz zajazdu.
Liz powiedziała, że plaża zachodnia nie ucierpiała nigdy z
powodu letnich sztormów.
- Zdarzały się połamane gałęzie albo zerwane gonty, ale nigdy
nie byliśmy pozbawieni prądu. Mamy własne generatory. Byłam
zdziwiona, że matka zdecydowała się wyjechać.
Qwilleran zdziwiony nie był. Zgadywał, że królowa matka
chciała wyrwać córkę spod jego radykalnego wpływu. Pomyślał, że
Bambowie zasługują na wyjaśnienia.
- Panna Cage myśli o przeprowadzce do Pickax. Uznała, że
nadeszła odpowiednia pora, a burza jej zupełnie nie przeszkadza.
Lori wyraziła zdumienie i radość.
- Polubi pani Pickax - powiedziała. - Ma zaledwie trzy tysiące
mieszkańców, ale znajdzie tam pani wiele ciekawych rzeczy, na
przykład ambitny Klub Teatralny. Niedługo powstanie też college
miejski - popatrzyła na Qwillerana, wyraznie oczekując, że powie coś
więcej na ten temat, bo upoważnił Fundację Klingenschoenów do
sponsorowania nowej instytucji. Tymczasem Jim nie zamierzał
podejmować wątku i nie odezwał się słowem na temat college'u,
Klubu Teatralnego ani żadnej innej atrakcji Pickax. Nie będzie
zachęcał tej impulsywnej, entuzjastycznej i rzekomo kruchej młodej
kobiety do przenosin na jego podwórko.
- Możliwe, że czułabyś się lepiej w Lockmaster graniczącym z
Pickax. Mają tam rancza, kluby jezdzieckie i kolekcjonerów
powozów.
- Nie interesują mnie kluby - odparła Liz. - Wolę leniwe
przejażdżki po okolicy. Przewiozę mojego ukochanego konia do
Pickax. Mój brat, William, obiecał oddać mi swój powozik lekarski.
- Jeśli lubi pani wiejskie okolice, będzie pani zachwycona
Moose County. Są tam malownicze krajobrazy.
Cicho bądz, Lori, pomyślał Qwilleran.
- Nie nazwałbym tego malowniczym krajobrazem - powiedział
głośno. - Wszędzie widoczne są ślady spustoszenia poczynione przez
eksploatację kopalni i wyrąb lasów na początku wieku. Gdzie nie
spojrzysz, natykasz się na opuszczone kopalnie i kamieniołomy.
Bolesny widok.
- Stare szyby są romantycznym pomnikiem minionych czasów -
wtrąciła Lori z błyskiem w oku. Chciał ją kopnąć pod wielkim stołem,
ale nawet jego długie nogi nie mogły jej dosięgnąć.
Nick dostrzegł jego udrękę i pojął zamiary.
- Obecnie w Pickax rozwija się przemysł - powiedział. -
Otwierają produkcję plastiku, części samochodowych i
elektronicznych. Jednak największym przedsiębiorstwem jest
więzienie federalne. Zajmuje obszar wielkości kilkuset akrów, w
którym trzymają dziesięć tysięcy skazańców.
- To prawda. Ale więzienie słynie z pięknych ogrodów, w
których więzniowie hodują kwiaty. Ludzie zjeżdżają się zewsząd,
żeby je fotografować.
O Boże! - pomyślał Qwilleran.
- Czy ktoś gra w domino? - spytał. - Przyjdzie nam rozegrać
wiele partii, zanim ucichnie burza.
Odgłosy grzmotów rozbrzmiewały coraz bliżej, a błyskawice
przypominały wstrząsy elektryczne. Nawet solidne drewniane
okiennice nie zdołały przyćmić błękitnego neonowego światła.
Po deserze - lody na patyku - Qwilleran przeprosił towarzystwo i
poszedł do apartamentu dla nowożeńców, zamierzając pozostać w
odosobnieniu do chwili, w której spadnie deszcz. Wtedy zejdzie do
kuchni i zaoferuje pomoc oraz duchowe wsparcie przyjaciołom i ich
nieproszonemu gościowi. Próbował czytać, ale myśli kłębiące mu się
w głowie przesłaniały litery. Czuł się przygnębiony poniesioną
porażką. Daremnie tropił ślady i dowody. Zyskał tylko przeczucia,
podejrzenia i połamaną piłę.
W powietrzu wisiało zagrożenie, koty tuliły się do niego,
wpatrując z niepokojem w sufit. Nagle rozległ się potężny huk
grzmotu bezpośrednio nad ich głowami. Zabrzmiało to jak nadejście
katastrofy. Koko wyrzucił przednie łapy w górę i puścił się w wir. [ Pobierz całość w formacie PDF ]