
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
starczy czasu na rozstrzyganie sporów. A teraz cóż, człowiek tak niebotycznie zaradny i...
- Jamie - przerwał mu łagodnie Petersen. - Czyżbyś nie widział tego muru dzielącego
naszą izbę? George, Alex i ja stoimy po jednej stronie, wasza piątka po drugiej. W każdym
razie ty, von Karajanowie i Giacomo. Nie wiem nic o Lorraine. Mur jest na milę wysoki,
Jamie, nie uda się go przeskoczyć.
- Rozumiem, co Peter chce nam powiedzieć, kapitanie, powiedział Giacomo. - Fakt,
tego muru nie da się przeskoczyć. Nie mówiąc o tym, że moja duma by mi na to nie
pozwoliła. Ale, majorze, nie wyjaśnił pan wszystkiego do końca i muszę przyznać, że to nie
w pańskim stylu. Bo co z Lorraine? Czy ona mieści się w którejś z grup? %7łebyśmy wiedzieli.
- Lorraine? Nie wiem. Nie obraz się, Lorraine, ale nie chcę wiedzieć. To mnie nie
obchodzi. Już nie. - Usiadł z kieliszkiem w ręku i zamilkł. Po raz pierwszy w ich obecności
major popadł w milczącą zadumę.
Zapadła cisza od czasu do czasu przerywana jedynie charakterystycznym bulgotaniem,
z którym George napełniał winem puste kieliszki. Cisza przeciągała się nienaturalnie,
przeciągała, aż wreszcie, nagle i ostro, odezwała się Lorraine:
- Co się stało? Chcę wiedzieć, co się stało?
- Do mnie mówisz? - ocknął się Petersen.
- Tak. Gapisz się na mnie. Cały czas się na mnie gapisz.
- To, że ktoś znalazł się po niewłaściwej stronie barykady nie znaczy, od razu, że
stracił dobory gust - powiedział Giacomo.
- Patrzyłem na ciebie nieświadomie - odrzekł Petersen. Uśmiechnął się. - Poza tym,
jak zauważył Giacomo, nie jest to niemiłe. Przepraszam. Byłem gdzieś bardzo, bardzo daleko
stąd.
- A propos gapienia się - rzekł pogodnie Giacomo. - Sarinie też niezle to wychodzi.
Nie oderwała od ciebie wzroku od chwili, gdy zastygłeś w pozie a la Myśliciel Rodina.
Czuję tu jakieś silne prądy. Wiesz, co ja myślę? Myślę, że ona myśli.
- Cicho bądz, Giacomo. - Była chyba naprawdę zła.
- Sądzę, że wszyscy o czymś myślimy - odparł Petersen. - Bóg jeden wie, że mamy o
czym. Ty, Jamie, popadłeś w jakieś straszliwe przygnębienie. Co ci? Zwiatła wielkiego
miasta? Nie. Białe skały Dover? Nie. Ach! Zwiatełko domu...
Harrison uśmiechnął się tylko w milczeniu.
- Jaka ona jest, Jamie?
- Jaka jest? - Znów się uśmiechnął, wzruszył ramionami i spojrzał na Lorraine.
- Jenny jest cudowna - odparła cicho Lorraine. - Myślę, że jest najcudowniejszą osobą
na świecie. Jest moją najlepszą przyjaciółką i James w ogóle na nią nie zasługuje. Warta jest
dziesięciu takich jak on.
Harrison uśmiechnął się jak człowiek bardzo z siebie zadowolony i wyciągnął rękę po
kieliszek z winem; jeśli poczuł się dotknięty, umiał to ukryć.
Petersen odwrócił wzrok, a kiedy przypadkowo musnął spojrzeniem Giacomo ten,
prawie niezauważalnie, skinął głową. Petersen uśmiechnął się lekko i popatrzył w inną stronę.
Minęło jeszcze dwadzieścia minut częściowo na chaotycznej rozmowie, lecz głównie
w ciszy - aż nagle drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Edvard.
- Major Petersen!
Petersen wstał. Giacomo chciał coś powiedzieć, lecz major powstrzymał go.
- Nic nie mów. Wiem, będą miażdżyć mi palce.
Wrócił za niespełna pięć minut. Giacomo zdawał się być tym rozczarowany.
- I co? Palce całe?
- Jakoś całe. Mam ochotę ci powiedzieć, że wnoszą właśnie imadło, i że teraz twoja
kolej, ale nie, nie wnoszą. Za to jest twoja kolej.
Giacomo wyszedł.
- Jak było? Czego chcieli? - wypytywał Harrison.
- Zwyczajnie, po ludzku. Bardzo grzecznie. Tego właśnie należało się spodziewać po
Crnim. Mnóstwo pytań, w tym sporo osobistych, ale podałem tylko nazwisko, stopień i numer
pułku, czyli wszystko, co zgodnie z prawem może ujawnić jeniec wojenny. Nie naciskali.
Giacomo wrócił jeszcze szybciej.
- Zawiodłem się - narzekał - bardzo się zawiodłem. Nie nadawaliby się do
hiszpańskiej Inkwizycji. %7łyczą sobie teraz pana oglądać, kapitanie Harrison.
Harrison zabawił poza izbą niewiele dłużej niż jego poprzednicy. Wrócił głęboko
zamyślony.
- Teraz ty, Lorraine. - Ja? - Stała niezdecydowana. - Cóż, jeśli sama nie pójdę, oni
przyjdą po mnie...
- Byłoby to szalenie niestosowne z twojej strony, Lorraine - wtrącił Petersen. - Myśmy
przeżyli. Co tam jaskinia lwa dla takiej Angielki jak ty!
Kiwnęła głową i wyszła. Bardzo niechętnie.
- No i jak, Jamie? - zapytał Petersen.
- Układna gromadka, jakbyś powiedział. Zaskakująco dużo o mnie wiedzą. I żadnych
podtekstów natury wojskowej. Ja przynajmniej ich nie wychwyciłem.
Lorraine zniknęła na dobry kwadrans. Kiedy wróciła, była blada i chociaż nie dało się
zauważyć łez na jej policzkach, z pewnością musiała płakać. Sarina obrzuciła wzrokiem
Petersena, Harrisona i Giacomo, pokręciła głową i objęła Lorraine ramieniem.
- Ależ oni są odważni, prawda, Lorraine? Jacy rycerscy, jacy troskliwi. - Posłała im
mordercze spojrzenie. - A może są tylko tacy nieśmiali? Kto następny?
- Nikt. Nie chcieli nikogo.
- Co oni ci zrobili, Lorraine?
- Nic. Pytasz, czy... Nie, nie, nie dotknęli mnie palcem. Tylko niektóre z ich pytań... -
Głos jej się załamał. - Przepraszam, Sarino, wolałabym o tym nie mówić.
- Maraschino - zarządził George autorytatywnie. Ujął Lorraine pod ramię, posadził ją i
wyciągnął rękę z małym kieliszkiem. Przyjęła poczęstunek, uśmiechnęła się z wdzięcznością,
ale bez słowa.
Wszedł Crni w towarzystwie Edvarda. Po raz pierwszy, odkąd go spotkali, zdawał się
być rozluzniony i uśmiechnięty.
- Mam dla państwa nowinę. Mam nadzieję, że uznacie ją za dobrą.
- Nawet nie jesteście uzbrojeni - zauważył George. - Skąd wiecie, że nie połamiemy
wam wszystkich kości? Albo jeszcze lepiej - użyjemy was jako zakładników i uciekniemy,
co? Jesteśmy zdecydowani na wszystko.
- Zrobiłby to pan, profesorze?
- Nie. Kropelkę wina?
- Dziękuję, profesorze. Dobra wiadomość, przynajmniej ja uważam, że dobra, dla von
Karajanów, kapitana Harrisona i Giacomo. Przykro mi, że musieliśmy posłużyć się drobnym
wybiegiem, ale wybieg był niezbędny w tych okolicznościach. Nie należymy do dywizji
Murge. Dzięki Bogu, nie jesteśmy nawet Włochami. Jesteśmy zwykłymi, szeregowymi
członkami grupy zwiadowczej partyzantów. - Partyzanci... - w głosie Sariny nie słychać było
ożywienia, jedynie oszołomienie pomieszane z niedowierzaniem.
- To prawda. - Crni uśmiechnął się lekko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]