
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widziałam, że jest pózno, pomyślałam, że pewnie już czekasz i że cię spotkam po
drodze. No i spotkałam... Obraz wydarzeń powoli układał mi się w wyobrazni. Ten
zbrodniarz w samochodzie czatował na Baśkę. Nastawił się na sylwetkę w wielkim
kapeluszu, mógł nawet nie zwrócić uwagi, kiedy szła z dziećmi i z gołą głową,
bez szala... Bał się przejechać ją, dopóki było widno. Ludzie pewnie chodzili,
ostatni raz widział, jak szła do ciotki, i czekał, kiedy będzie wracać. Innej
drogi nie miała tylko tę ścieżkę przez ugór... - Zośka już była, jak teraz tam
wpadłam - ciągnęła Baśka. - Ciotka mówi, że wariatka zakradła się przez okno i
wyrwała ją z drzemki. Ubrała się w mój kapelusz, leżał na stole, wcale się nie
przejęła, że ciotka ją widzi, jeszcze jej pogroziła tą miotłą i wyszła przez
drzwi. Ciotka się okropnie zdenerwowała, ale nic nie mogła na to poradzić, bo
nie może się ruszyć. - W ten sposób wariatka uratowała ci życie... Baśka
milczała długą chwilę. - No, chyba tak - przyznała niepewnie. - Już jej nawet
tego kapelusza nie żałuję, świeć Panie nad jej duszą... Słuchaj... Mam wrażenie,
że mówiłaś, że wiesz, kto to był. Rzeczywiście wiesz czy bredziłaś w malignie? -
Rzeczywiście wiem. I cholernie mi się to nie podoba. Obawiam się, że wszelkie
żarty się skończyły, będę musiała powiedzieć to majorowi. - Może najpierw
powiedz mnie - zaproponowała Baśka, od razu zdenerwowana. - Ostatecznie to chyba
mnie dotyczy? Milczałam aż do Gagarina. Zjechałam w prawo, na nieużywany odcinek
ulicy i zatrzymałam się. Byłam wściekła, ale cała sprawa wydawała mi się już
teraz do reszty pogmatwana i tylko Baśka mogła cokolwiek wyjaśnić. Postanowiłam,
że jeśli ciągle jeszcze będzie się wygłupiać, nakicham na wszelką lojalność. -
Dotyczy cię, dotyczy - powiedziałam ze złością. - Krótko cię już będzie
dotyczyć, jeśli nie przestaniesz robić z siebie kretynki. Nie ma obawy, prędzej
czy pózniej on cię upoluje. Pojąć tylko nie mogę, jaki ma w tym interes. - Kto,
na litość boską?! - Właściciel pojazdu, który wykończył waszą wariatkę. Poznałam
ten samochód, znałam go przed laty doskonale. Obejrzałam go sobie teraz, mój
reflektor dobrze świeci, nic się nie zmienił, ma ten sam placek na lewym tylnym
błotniku. - Co to za samochód? - Stary, zielony peugeot 404.
-Czyj...?!
- Nie wiesz czyj? Zdawało mi się, że powinnaś to wiedzieć... - Nie denerwuj
mnie, na miłosierdzie pańskie!!! Czyj?!!! Zawahałam się, bo mi to z trudem
przechodziło przez gardło. - Gawła, oczywiście - mruknęłam posępnie. W Baśkę
jakby piorun trafił. Zaniemówiła na moment, zamarła z otwartymi ustami,
poderwała się i opadła z powrotem na fotel. Patrzyła na mnie z osłupiałą zgrozą.
- Tylko niech cię tu zaraz szlag nie trafi - powiedziałam zgryzliwie. - Jeszcze
mi tego brakowało... Baśka w pewnym stopniu odzyskała głos. ] - Jesteś pewna...?
Chcesz powiedzieć, że Gaweł...? Jezus kochany, jesteś pewna...?! - Nie ma
drugiego takiego zielonego peugeota z plackiem na zadnim błotniku. I z obdrapaną
PL-ką na tylnej szybie. Gaweł jezdził nim od sześciu lat, ostatnio jezdzi
mercedesem, ale tego peugeota nie sprzedał. "Widziałam go u niego w garażu parę
miesięcy temu. To Gaweł cię przejechał i chciałabym wreszcie się dowiedzieć, co
on tu robi, w tej całej obłąkanej imprezie. Baśce trzęsły się ręce, kiedy
zapalała papierosa. Wyglądała na ogłuszoną i widać było, jak rozpaczliwie
usiłuje odzyskać odrobinę równowagi. - Co za bydlę - powiedziała ochryple. - I
kretyn. Nie, słów mi brakuje. W życiu bym nie przypuszczała... Myślałam... Nie,
nie podejrzewałam go o to... Mściwe, bezwzględne bydlę... Dobrze mi tak, o rany
boskie, pojęcia nie mam, co zrobić... - Udzielasz informacji trochę chaotycznie
- rzekłam z naganą. - Może jednak spróbuj mówić całymi zdaniami. Zrobiła się
potężna draka? - Zrobiła się. Potężna, że ho ho! - Według mojej opinii to ty
jesteś sprężyną całego interesu. Czy się nie mylę? - Nie mylisz się. Jestem. Ale
to ja jestem wszystkiemu winna. To przeze mnie... Przeze mnie i przez tego
małomównego lorda, co pyska nie raczy otworzyć, przez Donata! %7łeby jedno słowo
powiedział wcześniej...! Nie, nieprawda, uczciwie mówiąc, też bym robiła to
samo... Ale może nie, on sam uważa, że nie wszystko jedno, to przez niego i
przeze mnie, ale bardziej przeze mnie...! - Opanuj się - powiedziałam surowo. -
Pójdziesz do więzienia razem z Denatem, posadzą was w jednej celi, Janka i Paweł
strasznie się ucieszą. Co przez ciebie? Baśka wzięła głęboki oddech. - Przeze
mnie rąbnęli te cholerne znaczki Marcina - wyznała z ponurą determinacją. - To
ja przyprowadziłam do niego tych bandziorów na brydża. Nie wszystkich razem,
oddzielnie. Nie wiedziałam nawet, że oni się znają. A Donat wiedział. Też był
wtedy, parę razy był, co najmniej o jednym wiedział, że to oszust, kanciarz i
złodziej. %7łeby był jedno słowo powiedział...! Nic, zamurowało go, milczał jak
nagrobek na cmentarzu, powiedział, owszem, ale dopiero potem. Głupio mówił, że
myślał, że ja ich znam. Półgłówek! - Skoro przyprowadzasz kogoś na brydża,
naturalne jest mniemać, że go znasz - zauważyłam krytycznie. - Wiadomo jak Donat
uwielbia do czegokolwiek się wtrącać. - I jeszcze Donat widział, jak oni łazili
i szukali po kątach! - wykrzyknęła Baśka w okropnym wzburzeniu. - Jedyny
trzezwy, bo był samochodem! I też się, cholera ciężka, nie wtrącał, też
powiedział o tym, jak już było za pózno...!!! A wiedział, że się znają!!! -
Czekaj. Kto się zna? - Ci bandyci między sobą! Wiedział, że to jest jedna żulia!
- Skąd wiedział? On ma mało do czynienia z żulią. - Kiedyś dawno, jeszcze jak
pracował w wykonawstwie, była sprawa kradzieży materiałów budowlanych. Był
świadkiem, nie słyszałaś o tym? Poznał ich wtedy, wszystko o nich wiedział...
Zresztą, jakie to ma teraz znaczenie? Grunt, że nie powiedział ani słowa! - A ty
co? Myślałaś, że to są święci młodziankowie?
- Głupia jesteś. Dobrze wiedziałam, że to męty społeczne, ale nie sądziłam, że
do tego stopnia! Marcinowi nic nie mówiłam, bo niezle grali w brydża. I
wyglądali przyzwoicie. A Paweł w ogóle nic o nich nie wiedział. Poza tym nie
przyszło mi do głowy, że Marcin może mieć w domu coś takiego cennego, co warto
ukraść. Gdyby kolekcjonował chińską porcelanę albo okazy numizmatyczne,
powiedziałabym mu przedtem, żeby je pochował! Do diabła, niech ci będzie,
przyznam się, zapewniałam go, że to porządni ludzie... Na zmianę robiło mi się
zimno i gorąco, wulkan szalał mi w duszy, najchętniej udusiłabym tę Baśkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]