[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ogłoszenie do gazet i czeka. Każdy w końcu wraca do tego miasta.
Jak odnalezć ludzi, których nie widziało się od bardzo dawna? Metod jest wiele. W
pierwszej kolejności sprawdził książki telefoniczne. Pudło. W sekretariacie szkoły
wzniesionej na jego posesji zostawił kopertę z wizytówką na wypadek, gdyby ktoś o niego
tam zapytał. W kilku gazetach dla świrów zamieścił artykuły na temat historii idei
alchemicznych. Podpisał je imieniem i nazwiskiem, redaktorzy uznali to za wyjątkowo
wymyślny pseudonim. Na końcu podał swój adres poczty elektronicznej. Dostał od tego czasu
piętnaście postów, ale żaden nie pochodził od tych, których szukał.
Co dalej? Ma kilka pomysłów. Nogi same niosą go do klasztoru dominikanów. Sprawdza
płytę z epitafium Setona. Karteczka tkwi na miejscu. A zatem czas odwiedzić przeora.
* * *
Monika ocknęła się i natychmiast całkowicie doszła do siebie. Otworzyła oczy. Wilgotny
półmrok, zapach stęchlizny, betonowy sufit z nierówno odbitymi śladami szalunków.
Piwnica. Wąskie, metalowe łóżko... Przywiązano ją bardzo starannie, zawinięto w koc i
przypięto kilkoma grubymi, skórzanymi pasami. Kostki nóg i nadgarstki dodatkowo
unieruchomiono kajdankami.
Kto ją porwał? Możliwości jest sporo. Wszystkie paskudne. Ten, kto to zrobił, ma jednak
sporą wprawę w unieruchamianiu więzniów... I chyba właściwie ocenił jej możliwości.
Wydostanie się z niewoli nie będzie łatwe. Po pierwsze, trzeba pozbyć się pasów. Po drugie,
wyciągnąć z łóżka kawałek drutu lub sprężynę i otworzyć kajdanki. Po trzecie... Przetoczyła
wzrokiem po pomieszczeniu. Cela dwa na trzy metry, o nierównej betonowej podłodze...
Solidne, drewniane drzwi, zapewne po drugiej stronie zaopatrzone w zasuwę. %7ładnych kamer.
A więc po trzecie, trzeba sforsować drzwi. Albo poczekać w środku aż ktoś przyjdzie i
skręcić mu kark.
Pasów jest siedem. Dużo. Najbliższy dwadzieścia centymetrów poniżej jej brody. Zębami
nie sięgnie. A ssawką? W zasadzie można spróbować, tylko jest jeden problem. To działa na
zasadzie czystego instynktu, przebija tkankę w poszukiwaniu żył. Dresiarza mogła załatwić,
bo pod skórą płynęła krew. Pas jest martwy, chyba że... Pod pasem i kocem jest jej własne
ciało. Wyciągnęła brodę do przodu i uderzyła. W skórze powstała okrągła dziura o średnicy
centymetra. Poczuła w ustach obrzydliwy smak starej walizki. Jeszcze dwa razy, lekkie
szarpnięcie i udało się. Zostało sześć. A może zdoła się przekręcić na brzuch i zerwać?
Szarpnęła, niestety nic z tego. Bydlak, który ją tak urządził, znał się na rzeczy. Zatem trzeba
czekać. Wcześniej czy pózniej pojawi się jakaś okazja... Przynajmniej ma taką nadzieję.
* * *
Alchemik zanurzył się w półmrok starego kościoła. Stary jak świat drewniany konfesjonał
stał na swoim miejscu, tak jak sto lat temu... Był pusty. Sędziwój rozejrzał się czujnie, a
potem wszedł do wnętrza. Uniósł deskę siedzenia i wsunąwszy palce w szczelinę przesunął
zapadkę. Tylna ściana otworzyła się. Zrobił krok naprzód, położył deskę, zatrzasnął
drzwiczki. Nikt nie zauważył jego machinacji. Stał w absolutnych ciemnościach. Sięgnął na
lewo; na wysokości jego głowy znajdowała się wnęka. Sądził, że namaca w niej świecę i
krzesiwo, zamiast tego pod palcami poczuł obły kształt latarki. Cóż, postęp. Puścił mocny
snop światła. Ksenonowa żarówka stwierdził z uznaniem. Kilkadziesiąt schodów
zaprowadziło go do podziemnego chodnika. Zciany naznaczone były gęsto otworami grubości
ołówka, zaklajstrowanymi kitem. Mnisi osuszali mury kwasem fluorokrzemowym, który
wnikając w pory starych cegieł, wiązał zawartą w nich wilgoć w krzemionkę.
Sędziwój uśmiechnął się w duchu. To on, przeszło cztery wieki wcześniej, odkrył kwas
fluorokrzemowy. Miło czasem zobaczyć, jak własny wynalazek przynosi pożytek ludziom.
Dno chodnika wylano betonem, miła odmiana: poprzednim razem musiał brodzić po kostki w
cuchnącym szlamie. Przeszedł pod pierwszym dziedzińcem i teraz znajdował się w części
klauzurowej. Mijał obojętnie odgałęzienia korytarzy, aż odszukał właściwe. Oświetlił głaz
wprawiony w ścianę. Schematyczny rysunek głowy byka. A więc to tutaj. Wspiął się po
kilkunastu schodkach i stanął przed drewnianymi drzwiczkami, gęsto nabitymi żelaznymi
ćwiekami. Gwozdzie zalśniły czernią, były dobrze natarte woskiem, nie zardzewiały. Widok
skrzętnej, mnisiej gospodarności uradował jego serce. Nacisnął klamkę, wszedł do sali. Ciut
się zmieniła.
Kiedyś królowały tu alembiki i retorty, dziś ich miejsce zajmują piece i komory wysokich
ciśnień. W instalacjach z miedzianych lub szklanych rurek leniwie cyrkulują ciecze. Tylko
stary regał na odczynniki nie zmienił się.
Podszedł i ze wzruszeniem odczytał napisy na szklanych słojach. Vitrol, Hydrogenium,
Spiritus, Natrium... Wspominał stare dobre czasy. I w tym momencie poczuł, jak coś wbija
mu się pod łopatkę. Czyli w przejściu musieli sobie zainstalować jakiś sprytny alarm...
Trzasnął bezpiecznik.
Aadnie to tak gościa od razu traktować kałasznikowem? warknął.
Kim jesteś? zapytał mnich.
Przynoszę wam pochodnię prawdy.
Nacisk zelżał, z drgnięcia lufy Sędziwój odgadł, że stare hasło ciągle jest w użyciu.
Szóstym zmysłem wyczuł kompletne zaskoczenie strażnika.
Czym jest prawda? padło pytanie.
Wszystkie rzeczy wzięły się z jednego.
Zatem rozdzielmy to, co w górze od tego, co na dole mnich opuścił i zabezpieczył
broń.
Alchemik odwrócił się przyozdabiając twarz uśmiechem.
Zapytajcie opata czy mnie przyjmie.
Kogo mam zaanonsować?
Po co te formalności, powiedzcie opatowi, że Michał Sędziwój z Sanoka przybył z
pielgrzymką...
* * *
Katarzyna wykonała kilka telefonów. Szpitale, ośrodki informacji o wypadkach, kostnice.
Potem pion dochodzeniowy policji. Gdy odwieszała słuchawkę, na jej twarzy malował się
wyraz obrzydzenia.
Co ustaliłaś? Stanisława, nie mogąc usiedzieć na miejscu, chodziła po mieszkaniu.
Cóż, każdy ma inne metody na stres...
Ano nasi dzielni stróże prawa szukają Moniki już kilka dni, od czasu gdy dyrektorka
Domu Dziecka zgłosiła jej ucieczkę...
I nawet nie sprawdzili szkół?
Nasi uciekinierzy nie zwiewają po to, żeby chodzić do szkoły mruknęła agentka.
Podeszła do komputera i uruchomiła go. Przyszedł mail od generała. Nareszcie.
Lakoniczny ale wymowny.
Pobierz program. Hasła te same. Usuń po wykorzystaniu.
Poniżej widniał link do jednej ze stron CBZ. Skopiowanie pakietu zajęło prawie godzinę.
Uruchomiła program i zaklęła siarczyście
Co się stało? zaniepokoiła się kuzynka.
Ci idioci zrobili wyjście z bazy na zewnątrz...
Do Internetu?
Właśnie. Każdy haker może się tam spróbować włamać... Dobrze, że przynajmniej
dodali programy ochronne.
Postukała w klawisze i zalogowała się. Miała rację, że kazała zainstalować stałe łącze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]