[ Pobierz całość w formacie PDF ]
był już bardzo blisko, a jego wielkie ponad miarę stopy nadal niosły go miarowo
i zdecydowanie w tę stronę, choć w dalszym ciągu uporczywie wpatrywał się
w drzwiczki pustej budki obok. Teraz Kellerman dostrzegł już także huśtający się
składany parasol. Jeśli w ogóle było w tym wszystkim cokolwiek pewnego, to to,
że facet nie jest pedałem.
Do ostatniej chwili Max zachował tę samą pozycję: słuchawka przy uchu, gło-
wa na wpół odwrócona od drzwiczek, walizka przyciśnięta nogą do ściany budki.
George Land po raz ostatni omiótł spojrzeniem salę kas, upewnił się, że nadal jest
zupełnie pusta, a Litow opuszcza ją właśnie, nie oglądając się za siebie. Zacisnął
szczęki, aż uwidoczniły się mięśnie, i uruchomił ukryty mechanizm. Ostrze sprę-
żynowego sztyletu wyskoczyło z czubka parasola, który trzymał teraz jak szer-
mierz, szykujący się do zadania nagłego pchnięcia.
Rozchylił mięsiste wargi i obrócił się błyskawicznie, żeby jednym szarpnię-
ciem lewej ręki otworzyć drzwiczki budki, zajmowanej przez Maxa Kellerma-
na. Drzwiczki były otwarte. Kellerman pochylił się, żeby podnieść walizkę. Land
utkwił spojrzenie w szyi Niemca. Podsunął się bliżej i zacisnął rękę mocniej na
rękojeści parasola, gotów do pchnięcia.
I w tym momencie wydarzenia przybrały zupełnie nieoczekiwany dla niego
obrót. Kellerman wyprostował się gwałtownie i rąbnął go okutym rogiem wa-
lizki w prawe kolano. Land zachłysnął się z bólu, ale nawet nie pisnął. Wielką
twarz wykrzywił mu grymas wściekłości. Prawa ręka Kellermana zatrzasnęła się
jak kajdanki na nadgarstku dłoni trzymającej parasol. Te kajdanki wykręciły nad-
garstek i podbiły go w górę jednym, płynnym, dziewięćdziesięciostopniowym łu-
kiem. Podniesione do pionu ostrze sztyletu uwięzło w gardle Landa i wysadziło
mu oczy z orbit.
Kellerman przerzucił już uchwyt obu rąk na klapy marynarki Anglika, okręcił
się razem z nim wokół własnej osi i, nim ciało zdążyło upaść na podłogę, we-
pchnął je do budki. Słuchawka nadal bujała się na przewodzie, gdy ciało Anglika
zaczęło osuwać się po tylnej ściance budki. Sterczące na zewnątrz nogi zakryły
leżący na podłodze parasol.
Kellerman wyciągnął z kieszeni czapkę, wcisnął ją na głowę i ruszył szybkim
krokiem przez wyludnioną salę, myśląc tylko o jednym żeby dogonić Serge a
Litowa. Kiedy wyszedł na dwór, taksówka Litowa odjeżdżała właśnie z postoju.
Wskoczył do następnej, zatrzasnął za sobą drzwiczki i dopiero wtedy rzucił do
kierowcy:
Za tamtą taksówką! I niech jej pan nie zgubi. Pasażer jest sprawcą wypadku
na lotnisku.
Kierowca był nie w ciemię bity. Zażądał od Kellermana dowodów, ale ruszył
jednocześnie z miejsca, żeby nie stracić z oczu ściganego. Gdyby odpowiedzi
88
Kellermana go nie usatysfakcjonowały, zawsze mógł go odwiezć z powrotem na
lotnisko. Pasażer rozwiał jego wątpliwości, samorzutnie udzielając wszystkich in-
formacji.
Przeczyta pan o tym wypadku w porannych gazetach. Ja jestem z Krimi-
nalpolizei, współpracuję w tej sprawie z Belgami i waszą policją. Oto moja legi-
tymacja. Kellerman machnął mu przed nosem jakimś dokumentem, na który
kierowca nie miał czasu spojrzeć. %7łeby wzbudzić zaufanie i rozwiać wątpliwości,
trzeba mówić, nie przestawać mówić, dużo, z pewnością siebie. . .
Tylko niech pan nie podjeżdża za blisko. Ten facet nie może się zorien-
tować, że jest śledzony. To niesłychanie ważne. Oczywiście za współdziałanie
w tej sprawie czeka pana spora nagroda. I bardzo pana proszę, żeby wykazał pan
jak największą ostrożność, kiedy tamta taksówka zajedzie na miejsce. W żadnym
wypadku nie możemy znalezć się tuż za nią. Doskonale rozumiem, że to będzie
trudne.
Nie ma sprawy, dam sobie radę odparł Duńczyk. Kellerman zapadł się
w fotel i umilkł. Udało się. Na koniec daj im jakiś problem, żeby mieli się nad
czym głowić i dziób na kłódkę.
* * *
Serge Litow powinien już tu być. Nie mam pojęcia, co go mogło zatrzymać.
Jedyne, na co zawsze nalegam, to punktualność.
Duński antykwariusz, znany tym kilku swoim rodakom, z którymi utrzymywał
kontakty, jako doktor Benny Horn, siedział w zaciemnionym pokoju przecierając
okulary i spoglądając co chwila niespokojnie na fosforyzujące wskazówki swo-
jego zegarka. Towarzysząca mu kobieta uśmiechnęła się w panującym tu mroku,
nasłuchując dobiegającego zza otwartego okna łagodnego plusku wody w basenie
portowym Nyhavn.
Może miał jakieś kłopoty na lotnisku denerwował się Benny Horn.
Załóżmy, że ktoś go śledził. . . To więcej niż prawdopodobne. . .
W takim razie George Land już sobie z tym kimś poradził. To by tłuma-
czyło tę zwłokę.
Chyba że Litow sam wdał się w jakąś burdę.
Otrzymał rozkazy, które na pewno będzie respektował. Rozbawił ją ten
skory do irytacji i pedantyczny handlarz książkami, który wyjrzał z doktora Hor-
na. Za otwartym oknem błysnęły reflektory, sprzed domu dobiegł odgłos zatrzy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]