[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tam czas przez cztery następne dni.
Po zawieszeniu broni między walczącymi stronami, Shulzowi udało się znalezć
miejsce w jeepie Narodów Zjednoczonych. Jego pasażerowie, Kanadyjczycy, jechali określić
straty w Kyrenii. Kiedy dotarli do granic miasta, nadziali się na oddział tureckich
spadochroniarzy. Równocześnie marynarka turecka bombardowała Kyrenię i dokonywała
desantu.
Spadochroniarze ostrzelali jeepa i wóz eksplodował. Wcześniej jednak Kanadyjczycy,
nie wierząc, że proporczyk Narodów Zjednoczonych zapewni im bezpieczeństwo, ukryli się
razem z Harrym Shulzem i kilkoma żołnierzami z cypryjskiej gwardii narodowej w przy-
drożnym rowie.
Shulz znalazł w zaroślach pistolet maszynowy, całkiem nowy. Wyjął go z dłoni
zabitego żołnierza gwardii narodowej. Wyciągnął mu także zza pasa magazynki.
Kyrenię zdobyli Turcy. Toni Parygoris był Grekiem. Znając nienawiść dzielącą oba
narody, Harry nie przestawał myśleć o tym, co się stanie, jeśli Turcy dopadną Parygorisa.
Zamęczą go, albo jeszcze gorzej. I Shulz już nigdy się nie dowie, co Grek odkrył.
Dobrze byłoby go zobaczyć, nim nastąpi najgorsze. A pierwsza rzecz, jaką powinien
zrobić, to nie zostawać tu dłużej. Już dość czasu stracił od chwili przyjęcia kontraktu .
Przeczołgał się przez zarośla i poczekał, aż ucichną pojedyncze strzały.
Podniósł głowę i rozejrzał się. Pierwsze zabudowania miasta były o sto metrów dalej.
Pełzając przeciął pole, wyprostował się, oparł o ścianę jakiegoś domu, przeskoczył parkan
ogródka i wylądował w trawie.
Powtarzał tę operację kilkakrotnie, aż znalazł się na końcu ulicy. Sprawdził pistolet i
spojrzał wokoło.
Rozpoznał pomnik wzniesiony po proklamowaniu na wyspie republiki w 1960 roku i
zorientował się, że ma jeszcze 500 metrów do magazynu Toniego Parygorisa.
Przyszła mu nagle do głowy okropna myśl. A jeśli Greka nie ma w magazynie? Jeśli
został w mieszkaniu? Harry nie znał adresu.
Uspokoił się: nie należy przewidywać najgorszego. Najpierw trzeba dotrzeć do
magazynu Greka, a to nie było łatwe.
Z sąsiednich ulic słychać było strzały z broni automatycznej. Na inną część miasta
padał grad pocisków wystrzeliwanych z jednostek marynarki tureckiej.
Wziął rozpęd i przebiegł ulicę. W domach wszystkie żaluzje były zasunięte. Ludzie
kryli się i nikt nie wychodził na zewnątrz.
Shulz biegł około stu metrów, przycupnął w jakiejś sieni, żeby nabrać tchu.
Dwa pociski trafiły w dom. Zawalił się w tumanach kurzu. Skorzystał z tego.
Zamaskowany w gęstym i duszącym dymie, przemierzył ulicę.
Oczy miał zaczerwienione od łez, płuca go paliły. O mało nie wpadł na słup.
Był na rogu ulicy. Tam także zwalił się dom. Z przebitej rury wodociągowej tryskała
woda. Harry umoczył w niej chusteczkę, obmył oczy, nozdrza i usta. Wypłukał chustkę,
zamoczył na nowo, przytknął do nosa i warg i ruszył naprzód, próbując się zorientować
dokładniej, gdzie jest. Zawadził nogą o metalowy szyld.
Schylił się, przeczytał napis, czarne litery pokryte kurzem. To był szyld pralni.
Mieściła się na rogu tej samej ulicy, co magazyn Toniego Parygorisa. Należało więc skręcić
na prawo i przejść jeszcze ze sto metrów.
Posuwał się rozmyślając, jak słusznie robił starając się zawsze drobiazgowo ustalać
miejsca i okolice. To się bardzo przydawało.
Na zadymionej ulicy łatwiej mu się było poruszać.
Nagle rozległa się strzelanina. Przykucnął pod murem i czekał.
Dookoła odbijały się kule. Wyciągnął się na brzuchu, osłaniając ramieniem głowę.
Ogień karabinu maszynowego umilkł tak samo nagle, jak wybuchnął. Wtedy wstał i podążył
dalej w stronę magazynu Parygorisa. Wreszcie tam dotarł. Wpadł w szeroko otwarte drzwi. W
rozpędzie potknął się o coś miękkiego i omal się nie rozłożył jak długi. Odzyskał równowagę
i spojrzał na ziemię.
To był trup pracownika Toniego Parygorisa. Widział go w czasie ostatniej bytności.
Zaniepokojony podniósł głowę. Wtedy usłyszał głosy. Spojrzał w głąb magazynu, w kierunku
oszklonego kantorku; zobaczył cztery sylwetki w hełmach. Przylgnął do drewnianych półek i
ruszył na kantorek z wycelowanym karabinem.
Drzwi do biura były otwarte. Toni Parygoris leżał na ziemi w kałuży krwi. Czterej
żołnierze, korzystając z okazji, rabowali kasę pancerną.
Z bronią opartą na prawym biodrze, z lewą ręką na klamce, żeby osłabić siłę odrzutu,
Shulz nacisnął spust.
Rozległa się seria. Szyby wyleciały z hukiem, a czterej żołnierze zwalili się jak
rozmontowane pajace, wypuszczając karabiny z zatkniętymi bagnetami.
Harry Shulz ostrożnie wszedł do kantorku. Dwaj żołnierze jeszcze się ruszali. Posłał
im kule w głowy, wymienił pusty magazynek i ukląkł przy Tonim Parygorisie. Grek żył.
Harry ściągnął wilgotną chustkę ze swego nosa i warg i zmoczył czoło rannego.
Toni otworzył oczy. Poznał Harry ego.
- Niegodziwcy! - szepnął.
Okiem znawcy Shulz obejrzał obrażenia: głębokie rany bagnetem. Miał dostatecznie
duże doświadczenie, żeby wiedzieć, że Grek długo nie pociągnie. Z szyi spływała długa
strużka krwi. Nic dobrego nie wróżyła.
- Co ma mi pan do powiedzenia? - zapytał łagodnie.
- Dziewczyna...
Harry Shulz pochylił się tuż nad jego wargami.
- Tak?
- Była.
- Kiedy?
- Tamtego dnia...
- Kiedy? - napierał.
- Wtedy, kiedy ja... Parygorisa złapała czkawka.
- Wtedy, kiedy pan do mnie telefonował, tak? - podsunął Harry Shulz.
- Tak...
- Co mówiła?
- Barto...
- Co Barto?
- Barto... ma jechać... do Bejrutu... Grek oddychał niemiarowo.
- Do Bejrutu? Po co?
- Stamtąd poleci samolotem...
Znowu złapała go czkawka, a usta wykrzywił grymas bólu.
- ... fałszywe nazwiska... w paszporcie - ciągnął dalej, jak gdyby mówienie mogło
opóznić chwilę ostateczną. - Pan... i pani Curani...
- Dokąd poleci? - rzucił szybko Harry Shulz.
Tym razem nie otrzymał odpowiedzi. Ostatni dreszcz wstrząsnął ciałem Greka.
Harry Shulz wstał, wziął pistolet maszynowy. Już miał wychodzić, gdy wzrok jego
padł na maszynę do pisania, zrzuconą na podłogę. Tkwiła w niej kartka w połowie przedarta i
poplamiona krwią. Wyciągnął z wałka tę kartkę. Miała nagłówek dentysty: doktor Stavros
Lazarides. A dalej wydrukowane: Kyrenia... 1974 i poniżej jedno słowo: należy się; reszta na
maszynie, po angielsku: Panna Baricha Cloakman. Za leczenie zębów 33 funty cypryjskie
(trzydzieści trzy).
To było wszystko.
Harry wsunął kartkę do kieszeni i z pistoletem w ręce wyszedł z biura. [ Pobierz całość w formacie PDF ]