[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Usłyszawszy to, Malo splunął. Ten plugawy morderca wydawał pieniądze, otrzymane z
upłynnienia jakiegoś łupu, na wyfiokowane nierządnice i pewnie śmiał się opowiadając im,
jak uśmiercił mnichów.
Nie będzie mu do śmiechu kiedy on, Malo, z nim skończy!
Skeer wypatrzył dla siebie dogodnego konia i skład, skąd mógłby ukraść koce i jedzenie na
resztę podróży. Pozostało jedynie włamać się do środka — kupiec skrzętnie napisał na
drzwiach, że wraca za godzinę — zagarnąć, co mu było potrzebne, i w drogę. Zanim
ktokolwiek zorientuje się, że coś zniknęło, Skeer będzie już daleko.
Już miał włamać się do składu, kiedy nagle poczuł na sobie czyjś wzrok.
Skeer nie posiadał czarodziejskich zdolności i polegał raczej na swoich umiejętnościach.
Niemniej jednak instynkt wielokrotnie uratował mu skórę i nauczył się, iż należało mu ufać.
Sługa Nega ukradkiem zlustrował okolicę.
W pierwszej chwili nikogo nie zauważył. Jednak przy drugiej próbie dostrzegł robotnika.
Mężczyzna pochłonięty przerzucaniem łajna z wielkiej sterty, zalegającej na ulicy, na toporny
drewniany wózek zdawał się nie zauważać Skeera. Szuflował zawzięcie, przerywając tylko na
moment, by otrzeć rękawem spocone czoło.
Skeer zamyślił się. Wywoziciel nieczystości musiał go zauważyć, ale najwyraźniej był
zajęty swoimi obowiązkami. Poza tym Skeer był pewien, że nigdy dotąd go nie widział. A
jednak owo niepokojące uczucie nie przeminęło.
Może w którymś z pobliskich domów czaił się obserwator ukryty za zasłoną? A może
wnętrza składu strzegło magiczne zaklęcie ochronne?
Skeer pokręcił głową. Nie, to włamanie nagle przestało wydawać się łatwe. Postanowił
znaleźć jakiś inny cel i oddalił się od składu, mijając ładowacza łajna, który nawet na niego
nie spojrzał.
— Szukasz cieni tam, gdzie ich nie ma — rzekł do siebie Skeer.
Ale mimo to nie zawrócił w stronę składu.
Conan zapiął właśnie pas wokół bioder, kiedy drzwi do pokoju zostały wyważone i
uderzyły z impetem w ścianę. Dwaj ludzie wdarli się do pokoju i spojrzeli na Tuanne.
Raczej skierowali twarze w jej stronę. Conan zauważył, że ich oczy tam, gdzie powinny
być źrenice, są mętne i szare.
Tuanne zasyczała jak kotka. Cofnęła się o trzy kroki, dopóki nie dotknęła plecami ściany i
znieruchomiała.
— Tuanne? — rzucił barbarzyńca.
— To ludzie Nega — wyjaśniła — przyszli po mnie! Nazywają ich Bezokimi.
Miecz Cymmerianina zaśpiewał cicho, gdy ostrze wyślizgnęło się z pochwy.
— Jeśli nie odejdą, już wkrótce będą nazywać się Bezgłowymi!
Obaj mężczyźni odwrócili się w stronę barbarzyńcy.
— Sa niebezpieczni, Conanie! Śmiertelnie niebezpieczni!
— Nawet nie mąją broni — zauważył Cymmerianin.
— Bo jej nie potrzebują. Są zręczni i niewiarygodnie silni!
— Zobaczymy jak bardzo. Ej, wy! — zwrócił się do kapłanów. — Wynocha z pokoju, ale
już!
Mężczyźni odsunęli się od siebie, jakby zamierzali wziąć barbarzyńcę w kleszcze.
Młodzieniec schwycił miecz oburącz, nieco rozluźnił palce i wymierzył czubek jelca w
pierś Bezokiego, który znajdował się bliżej.
Elashi dobyła szabli i stanęła tak, by osłonić lewy bok Conana. Tuanne po jego prawicy
podniosła gliniany dzban i uniosła nad głowę, jakby chciała nim cisnąć. Conan uśmiechnął się
mimo woli…
Pierwszy kapłan ruszył naprzód, a jego szybkość zaskoczyła Conana. Bezoki zwinął się
wymierzając kopnięcie w kolano Conana i odskoczył w tył, zanim muskularny Cymmerianin
zdążył zamachnąć się mieczem. Zdołał tylko usunąć nogę i kopniak trafił go w tęgo
umięśnione udo. Mimo to siła trafienia odrzuciła Conana na ścianę.
A zatem ostrzeżenie Tuanne nie było przesadzone. Byli szybcy i silni. Ale i Conan nie
należał do ułomków.
— Haaaa! — ryknął Cymmerianin i zaatakował unosząc ostrze nad ramieniem.
Bezoki mógł być szybki i silny, ale miał ograniczony zasięg działania, a pokój nie należał
do przestronnych. Bezoki wycofując się tanecznym krokiem poczuł nagle za plecami twardą,
nieustępliwą ścianę.
W tej samej chwili opadł miecz Conana.
To niesłychane, ale ślepiec, zamiast zostać rozrąbany na pół, uchylił się w bok. Był dobry.
Ale nie na tyle by całkiem uniknąć zetknięcia z żelaznym ostrzem.
Miecz napotkał rękę Bezokiego i odcięta kończyna spadła na podłogę.
Jednak wysłannik Nega, choć okaleczony, nie był jeszcze pokonany. Odwrócił się na
pięcie i wyrzucił przed siebie nogę. Kopnięcie trafiło Conana w brzuch wypychając mu
powietrze z płuc.
Jednakże kapłan popełnił błąd, usiłując pójść za ciosem. Conan nie doznał poważniejszych
obrażeń i kiedy Bezoki rzucił się na niego, nadział go na miecz niczym kapłona na rożen.
Nawet umierając ślepiec nie wydał z siebie dźwięku, a jedynie zwiotczał i osunął się wolno
na ziemię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]