[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drugiego z nacierających.
Na ten widok Xuthalczycy wydali okrzyk zgrozy, zaś barbarzyńca zaśmiał się ochryple,
tryumfalnie nurkując pod nowym ciosem i sam tnąc błyskawicznie w krwawej odpowiedzi.
Siknęła szkarłatna struga i następny rycerz w purpurowej szacie zwalił się z jękiem na ziemię z
okropnie rozpłatanym brzuchem.
Xuthalscy wojownicy zawyli niczym stado wilków w pościgu za zwinną ofiarą.
Nieprzywykli do walki, zaprawieni jedynie do lotosowych snów, sprawiali osobliwie
nieporadne wra\enie, a ich ruchy zdawały się powolne niczym kapanie miodu w porównaniu z
szybkim niczym \ywe srebro barbarzyńcą, istną błyskawicą, w której mięśnie ze stali zespoliły
się z mózgiem czujnym i sprawnym. Jego przeciwnicy, przeszkadzając sobie nawzajem,
przepychając się i szamocąc we własnej niezdarności, zadawali ciosy albo zbyt wcześnie, albo
za pózno i przecinali mieczami jedynie puste powietrze. Zaś Cymmeryjczyk wirował,
uskakiwał, zapadał się niepojętym sposobem w jednym miejscu, aby się za chwilę wyłonić w
innym, zjawiał się i znikał, szybki jak myśl, nieuchwytnym był celem dla ciosów purpurowych
rycerzy, a tymczasem jego zakrzywione ostrze ka\dym świstem wró\yło śmierć - i spełniało
wró\bę.
Chocia\ nieporadni, rycerze o \ółtawych obliczach nie byli tchórzami. Roili się wokół
barbarzyńcy, wrzeszcząc i siekąc krótkimi mieczami, a ju\ i ze wszystkich stron, przez
hakowate wejścia wpadali następni i następni, wyrwani z błogiej drzemki hałasem nigdy tu
wcześniej nie słyszanym.
Conan, krwawiąc z rozciętej skroni, jednym potę\nym zamachem straszliwego ostrza
poło\ył - niczym kosiarz zbo\e - wrogów wokół siebie - i rozejrzał się, szukając drogi, którą
mógłby umknąć. W tej samej chwili na jednej ze ścian odchyliła się nieznacznie tkanina,
ukazując ukryte za nią schody i stojącego na nich mę\a w bogatej szacie, mru\ącego zamglone
oczy, jakby zbudził się dopiero co i jeszcze nie zdą\ył ze słodkiego pyłu snów otrząsnąć
powiek. Cymmeryjczyk nie wahał się ani chwili.
Jeden tygrysi skok przeniósł go przez szczękający ostrzami mieczy okrąg i oto ju\ rwał
w kierunku schodów, a za jego plecami jazgotała napastnicza sfora. Trzech po\ółkłych rycerzy
zastąpiło mu drogę; trzy miecze, niczym letnie błyskawice, zalśniły nad jego głową i w tej\e
chwili opadły, roztrącone w ogłuszającym szczęku stali, zaś Cymmeryjczyk ju\ wskakiwał na
schody, a za nim wściekła horda potykała się na trzech le\ących ciałach. Jedno nurzało się
twarzą w okropnej kału\y z mózgu i krwi, drugie usiłowało dzwignąć się na rękach, na które
lała się strumieniem krew z poder\niętego gardła, trzecie, skowycząc jak pies, przyciskało do
siebie krwawy strzęp, co jeszcze sekundę temu był zbrojnym ramieniem.
Widząc barbarzyńcę, pędzącego do góry po marmurowych schodach, mą\ w bogatej
szacie oprzytomniał w jednej chwili - i oto w blasku promiennych kamieni zalśnił lodowato
miecz i ciął z góry na dół, lecz zanim ostrze zetknęło się z karkiem Cymmeryjczyka, ów
pochylił się, nurkując pod ciosem, który nie uczynił mu \adnej krzywdy, jeno skórę przecinając
na plecach, a w zamian Conan, uderzając z dołu z potę\ną siłą, jakby nie szablę dzier\ył w
dłoni, a rzezniczy nó\ - wraził ostrze w ciało tamtego.
Straszliwy był skutek pchnięcia, a impet jego tak wielki, \e nie tylko szabla a\ po gardę
wbiła się w brzuch, ale i sam Conan, porwany potę\nym zamachem, zderzył się z ciałem
strojnego rycerza, odbił się odeń, wpadł na ścianę, strącając na łeb na szyję przeszytego na
wylot przeciwnika, zaś ów - spadając - rozpruł się na ostrzu ostrym niczym brzytwa od
podbrzusza a\ po mostek i runął - omotany własnymi wnętrznościami - na wspinających się
rodaków, zbijając ich z nóg i porywając za sobą.
Na wpół ogłuszony barbarzyńca stał przez chwilę oparty o ścianę, dochodząc do siebie -
po czym wściekle potrząsnął szablą ociekającą krwią, i pognał po schodach do góry.
Jeno na ułamek sekundy przystanął w komnacie na piętrze, upewniając się, \e nie ma w
niej nikogo, po czym biegł dalej. Na dole podniósł się tymczasem wielki lament i krzyk,
przepełniony takim gniewem i rozpaczą, jakby ów mą\ rozpruty był jakąś szczególną osobą,
być mo\e królem tego niesamowitego miasta.
Cymmeryjczyk pędził na oślep, byle przed siebie. Pragnął za wszelką cenę odnalezć
i oswobodzić Natalę, był bowiem pewny, \e dziewczynie grozi niebezpieczeństwo, ale za
plecami mając ową tropiącą go sforę nie mógł uczynić nic innego, jak tylko biec co sił
w nogach, ufając, \e pościg zgubi, a dziewczynę odnajdzie. W ciemnych lub słabo tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]