
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swojego pokoju.
Było mi gorąco. I głupio. Obniżyłem temperaturę o cztery stopnie i zrzuciłem z siebie koszulę. Wypaliłem
papierosa w nadziei na poprawę samopoczucia. Daremnie. Czyżbym wyszedł z wprawy, pomyślałem. Popatrzyłem
na barek, wydało mi się, że drgnął ochoczo. Wydarłem z oparcia kanapy telefon i podyktowałem numer do domu.
Przy okazji przyszła mi do głowy pewna myśl. Ucieszyłem się dotychczas zawsze takie przebłyski przynosiły mi
zyski, czyli że nie jestem jeszcze, jak to powiedział
Newell, człapem.
Hej, to ja powiedziałem.
Gdzie jesteś?! rozległ się w pokoju wrzask Phila. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Poczekaj&
Jak taki jesteś, to sobie bądz! krzyknął obrażony i rzucił słuchawkę. Halo? usłyszałem Pymę. Jesteś tam?
Jestem. Co się tam u was dzieje?
Jak zwykle. Phil powiedział, że nie jesteś już jego idolem&
Masz ci los& jęknąłem, słysząc w głośnikach drugi oddech. Jeśli tak sprawy stoją, to chyba podskoczę
jeszcze w jedno miejsce, może&
O nie-nie-nie! zagłuszył mnie krzyk. Masz zaraz wracać&
Bo nie będę twoim idolem! Wiem! krzyknąłem i roześmiałem się.
Phil! Natychmiast się wyłącz! krzyknęła z kolei Pyma.
Tylko wściekły sześciolatek może stuknięciem klawisza przekazać, jaki jest zły. Odczekałem chwilę.
Pyma? Lubisz bloodhoundy?
Aha! Dlaczego pytasz?
Mam tu parę kapitalnych psów. Coś genialnego&
Teba też mówi, że już nie jesteś jej idolem roześmiała się.
Nie bądzcie śmieszne. Wcale&
Powiedz lepiej co u ciebie? przerwała.
No-o& Mam wakacje, pilnuje mnie największy pies świata, bar marzenie&
Dziewczyny?
Coś ty! Jest jedna starsza pani&
Moim idolem też już nie jesteś!
To znaczy, nie taka znowu starsza. Ale&
A poza tym?
Poza tym? Chyba pojutrze będę w domu. W każdym razie na pewno zadzwonię. To co, pa?
Niech ci będzie. Pa&
Odłożyłem aparat i znalazłem w szafie kąpielówki, Cztery minuty pózniej byłem na plaży. Guylord i Tada leżeli pod
olbrzymim antysolarem, między nimi i mną rozłożył się Nabuchodonozor. Na złość sobie zmusiłem własne ciało do
przejścia
ponad nim. Nawet tego nie zauważył. Państwo S wytrząsali sobie wodę z uszu w cieniu pod samojezdną
lodówką. Podszedłem i przywitałem się z Tadą i Richmondem.
Proszę pokazać dzienniczek wyciągnęła rękę.
Zapomniałem w pokoju. Ale jestem gotów zaprezentować praktycznie& powiedziałem siadając na chłodzonym
wodą szezlongu. Rozmawiałem z Newellem zacząłem patrzeć na Guylorda.
Właściwie ocenił moją kwestię.
Tada jest wprowadzona w zagadnienie poinformował mnie. Potrzebujesz pomocy?
Ha, któż jej nie potrzebuje? zapytałem filozoficznie.
Przede wszystkim& Skąd to przekonanie, że zabity miał cię zabić?
Newell nie powiedział tego? zdziwił się.
Był& hm, był trochę zdenerwowany moimi podejrzeniami.
Właśnie!& Guylord napił się z ociekającej szklanki.
Mam stuprocentową pewność swoich ludzi. Rozumiesz mnie? Skinąłem głową. A zamachowiec& Cóż, miał
zwykły bezgłośny karabinek z kilkoma bambetłami. Statyw, celownik z samowyszukiwaczem, co jest raczej trudne
do zdobycia. A w celownik założona była moja osoba. Gdyby ktoś nie wyłączył samonaprowadzacza, to
zamachowiec wykonałby nawet po śmierci swoje zlecenie, kiedy przybiegłem z Newellem do zwłok.
Zmarszczyłem brwi. Zapaliłem papierosa.
Skąd wiesz, że to nie on wyłączył?
Bo na całym karabinie były odciski zamachowca, najwyrazniej dopiero po ustawieniu miał zlać broń
antypapilatorem. A na wyłączniku nie było. Inaczej: został dokładnie wytarty.
Aha. Teraz już wiem wszystko. Zresztą i tak wybieram się do Eilbachera po szczegóły techniczne. Ale to
pózniej&
Ja też się wybieram do miasta wtrąciła Tada. Mogę pana zabrać&
Z przyjemnością. Zapomniałem swoich dysków z kursem na prawo jazdy.
Tada parsknęła śmiechem, Richmond prychnął i umilkł.
Idę popływać powiedziała.
Patrzyłem, jak przyczepia dziób deski do krótkiej liny zwisającej z małego, ale mocnego ślizgacza. Przypięła pas
za sterownikiem i mały konwój ruszył w głąb morza.
Tada stała na desce pewnie, amortyzowała ataki dziobowych fal ugięciem kolan, z rzadka pomagając sobie
krótkim ruchem jednej ręki. Obserwowałem, ją aż niemal przestała być widoczna.
Jak sobie radzisz z rekinami? zapytałem, żeby tylko przerwać wrzącą ciszę.
Nie mają szans rzucił lekko. Dwie linie niezależnych akustycznych depresorów.
A co z moją rodziną? zapytałem tym samym obojętnym tonem. Popatrzył na mnie uważnie. Jeśli zadrę z kimś,
kto ma do ciebie pretensje, to może je rozciągnąć i na mnie. Przekonałem się niedawno, że mam czułe miejsce.
Oboje są pod parasolem. Zaraz po naszej rozmowie zająłem się nimi.
Nie wątpię rzuciłem w przestrzeń. Wstałem, żeby pójść do wody. Guylord zatrzymał mnie ruchem ręki.
Posłuchaj, nie musisz mnie kochać. Nie musisz szanować, nic nie musisz. Wolałbym, żebyś się do mnie
przekonał&
Tak, wiem. Wymuszona praca jest mało efektywna. Mówiłeś to już.
Właśnie. Ale jeśli zabierzesz się do sprawy z sercem, to możesz liczyć tylko na to, że pogodzę się z wynikiem i
nie będę miał żadnych pretensji. Ja ci ufam.
Bo możesz sobie na to pozwolić. Ja muszę ci ufać, a to już co innego.
Wrzuciłem niedopałek do pustej szklanki po koktajlu Tady i wyszedłem na słońce. Otuliło mnie swoim gorącym
oddechem, ucałowało ogniście. Zerknąłem na bloodhoundy, ale Saba merdnęła tylko przepraszająco ogonem i nie
zmieniła pozycji. Serwo uniósł ciężkie powieki i zmarszczył czoło. Nie to nie! Podbiegłem krótkim molo i skoczyłem
do wody. Guylord musiał zatopić w zatoce kilka niezależnych systemów chłodniczych, woda była chłodna i czysta,
taka, na jaką wyglądała z okna pioniera. Zacząłem ją ubijać rękami i nogami, nurkować, kołysać się na falach& I było
to tak przyjemne, że niemal polubiłem Guylorda. Zmusiłem się do wyjścia na ląd, zanim to uczucie rozrosło się we
mnie. Gospodarza nie było już pod antysolarem. Zalałem pół kilo lodu kroplą whisky i dwoma kroplami sodowej i [ Pobierz całość w formacie PDF ]