X

RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cie, jakbyście spali w tych ubraniach, albo jeszcze gorzej.
– Mam nadzieję, że to nie jest jeden z twoich... – zaczęła Sabri-
na, lecz Charley przerwał jej pośpiesznie:
– Złapał nas przypływ. – Nie miał zamiaru być świadkiem ko-
lejnej sprzeczki rodzinnej. – Jeśli nie macie nic przeciwko temu,
pójdę na górę i przebiorę się przed kolacją.
– Ja mam coś przeciwko temu – oświadczyła Lucretia. Nie wy-
glądała na szczególnie przekonaną jego wyjaśnieniem. Zdawała
się zaniepokojona. – Muszę powiedzieć coś mojej córce.
Charley poczuł wyraźną ulgę.
– Wobec tego pójdę...
Sabrina złapała go za ramię, zupełnie jakby był jej własnością.
No tak, brakowało tylko, żeby Lucretia zaczęła coś podejrze-
wać!
– Chcę, żebyś tu był – oświadczyła Sabrina i popatrzyła na
88
swoją matkę. – Cokolwiek masz do powiedzenia, Lucretio, po-
wiedz to w jego obecności.
– Właśnie o to mi chodziło – odparła sucho Lucretia. – Możemy
potrzebować arbitra, gdy już wszystko ci wyznam.
– Co takiego zrobiłaś? Lucretia wzięła głęboki oddech.
– Nie będzie żadnego wielkiego przyjęcia, Sabrino – oznajmiła.
– Przykro mi, kochanie. To była pułapka.
Charley poczuł, że po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz.
Zobaczył, że oczy Sabriny rozszerzają się ze zdumienia.
– No dobrze, w takim razie o co ci chodzi? – zapytała. – Dla-
czego poruszyłaś niebo i ziemię, żeby ściągnąć mnie tutaj?
– Ponieważ przyjęcie się odbędzie – skromna impreza z udzia-
łem trzech gości. Wszyscy są pretendentami do twojej ręki, wy-
bacz ten niemodny zwrot.
– Nie wierzę! – Sabrina potrząsnęła głową. – To absurdalne!
– Wcale nie, kochanie. – Lucretia spojrzała na Charleya, jak
gdyby w poszukiwaniu pomocy lub przynajmniej zrozumienia.
– Wszyscy trzej są w tobie zakochani, ale ty zamknęłaś się na
swoim ranczu niczym księżniczka w wieży z kości słoniowej.
Pomyślałam... no cóż, pomyślałam, że zasługują na to, żeby dać
im szansę. Nie jesteś coraz młodsza, moja droga.
– Kogo wciągnęłaś w swoje machinacje? – zapytała jej córka
drżącym ze zdenerwowania głosem.
– Nie bądź taka zła, kochanie. Zaprosiłam Brigga Newtona,
Jordana Longmonta i Teddy’ego Thorpe’a.
– Mam nadzieję, że nie będzie im bardzo przykro, gdy zorientu-
ją się, że mnie nie ma. – Sabrina zacisnęła zęby.
– Jednak będziesz, kochanie. – Lucretia wyglądała na auten-
tycznie zmartwioną. – Zostaniesz tu, ponieważ nie wypuszczę
cię z wyspy, dopóki nie dasz im szansy.
– Nie możesz mnie trzymać wbrew mojej woli! To... to porwa-
nie! – Sabrina z rozpaczą popatrzyła na Charleya. – Czy ona
89
może to zrobić?
– Do diabła, nie mam pojęcia – przyznał. – Chyba tak.
Był tego całkowicie pewien, ponieważ znał Lucretię.
– To zaledwie tydzień. – Lucretia starała się pocieszyć córkę. –
Musisz tylko dać im szansę. To mili młodzi ludzie, Bree. Dżen-
telmeni z twojej, wybacz mi, że to mówię, z twojej sfery. Mu-
sisz się tylko odprężyć, zrelaksować, zobaczyć, czy coś... się
rozwinie. Jeżeli pod koniec tygodnia twoja odpowiedź wciąż
będzie brzmiała „nie”, przysięgam, że to zaakceptuję.
Nawet Charley nie uwierzył w te słowa.
– Dasz mi to na piśmie? – zapytała przez zaciśnięte zęby Sabri-
na.
– Oczywiście.
– Mówiąc, żebym dała im szansę, nie masz chyba na myśli, że
powinnam się z nimi przespać?
– Sabrino! Jak możesz mówić tak do własnej matki? I to jeszcze
w jego obecności!
– Niewiele wiesz, Lucretio – roześmiała się gorzko dziewczyna.
– Niewiele wiesz...
90
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kolacja okazała się wyjątkowo przygnębiająca. Chanley był
zadowolony, kiedy wreszcie mógł wymknąć się do swojego
pokoju z książką znalezioną w bibliotece. Niestety, zupełnie nie
potrafił się skoncentrować i po kilkakrotnym przeczytaniu
pierwszej strony zrezygnował i wyszedł na balkon, skąd mógł
podziwiać widok na ocean.
Jak ludzie mogli żyć w tak luksusowych warunkach i zachować
ludzkie odruchy? Słyszał kiedyś, że władza demoralizuje, zaś
całkowita władza całkowicie demoralizuje. Jeśli tak, to kogo
właściwie miał potępiać?
Dlaczego Lucretia za wszelką cenę usiłowała ulokować swoją
córkę na samym szczycie drabiny społecznej? Poczuł nagły
gniew. Niezależnie od tego, co myślała jej matka, Sabrina nie
była bezradną cieplarnianą rośliną. Mogła sama o siebie zadbać.
Sabrina...
Zdjął ubranie i wśliznął się do łóżka. Przez cały czas myślał o
Sabrinie... i o tym, co mogło wydarzyć się między nimi na pla-
ży... i co wydarzyłoby się, gdyby nie nagła zimna fala, która ich
otrzeźwiła...
Kędy obudził się później, pochylała się nad nim i szeptała mu
coś do ucha.
– Charley, Charley, nie śpisz? – Jej głos aż drżał z emocji.
Pokój oświetlony był promieniami księżyca, a w powietrzu uno-
sił się zapach róż.
– Proszę, Charley. – Poczuł delikatny oddech na uchu. – To ja,
Sabrina. Muszę z tobą porozmawiać.
Charley westchnął głęboko i odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
Leżała na łóżku, na kołdrze, ubrana zaś była w coś krótkiego i
jasnego. Ciemne sutki wyraźnie przeświecały przez cienki ma-
91
teriał. Charley przełknął ślinę. Cała ta scena zdała mu się nagłe
tylko przywidzeniem.
Może tak istotnie było, może ciągle śnił...
– Sabrina? – zapytał ochrypniętym głosem.
– Oczywiście – rozległ się jej dźwięczny śmiech. – A któż by [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl