[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parterze wybił drugą, nim zdołała narzucić na siebie koszulę
nocną i dowlec się do łóżka. Dopiero po następnej godzinie
zamknęła oczy i zapadła w niespokojny sen.
Lekkie majaczenia senne przypuszczalnie sprawiły, że Maggi
od razu usłyszała głos dochodzący z sypialni dzieci. Był to w
pierwszej chwili słaby pisk. Gdy powtórzył się i spotęgował,
Maggi biegła już po zimnej podłodze do drzwi.
Studiując godzinami poradnik wychowywania dzieci,
wiedziała, że może się spodziewać wędrówek w środku nocy.
Ale przez wszystkie minione tygodnie blizniaczki spały
wspaniale, do białego ranka. Zciślej mówiąc do piątej z
minutami.
Teraz, gdy dziecko jeszcze głośniej zapłakało, Maggi była już
w pokoju maluchów i pochylała się nad łóżeczkiem. Po chwili
obie dziewczynki krzyczały wniebogłosy. Maggi chciała już
sama podnieść alarm, gdy do pokoju wkroczył John. Był na
bosaka, tylko w spodniach od pidżamy, które ledwie trzymały
się na biodrach. Pochwycił Prissy na ręce i próbował
wykorzystać swój męski czar.
- Nie wiem, co im dolega - szepnęła Maggi. Położyła Pru na
kąpielowym stole, który był jednym ze świeżych nabytków, i
zaczęła zdejmować z małej koszulkę i pieluszkę. John zaświecił
sufitową lampę. Prudence kopała nóżkami i krzyczała
potwornie, tak że mogłaby postawić na nogi oddział ochotniczej
straży pożarnej. Priscilla, wciąż w ramionach Johna, nagle
zakasłała, zakrztusiła się i z pełnym przekonaniem zaczęła także
płakać.
- Nie mogę znalezć powodu tych krzyków - szepnęła Maggi.
- Do diabła, przy tym wrzasku nie ma co zniżać głosu -
stwierdził John racjonalnie. - Która z nich zaczęła?
RS
106
- Nie wiem, myślałam, że Pru. A może obie zaczęły lament
jednocześnie? Nie musi przecież zawsze jedna naśladować
drugiej.
- Więc przesuń się nieco - poprosił - zobaczę, czy to była
Prissy.
Maggi szybko zawinęła Pru w pieluszkę, a John rozebrał
drugie dziecko. Oglądał je przez parę chwil, aż wreszcie
westchnął z rezygnacją.
- U niej też niczego nie znajduję - powiedział.
- Spróbujmy trochę pospacerować z nimi.
- Ja to zrobię, a ty tymczasem przejrzyj poradnik
- podpowiedziała Maggi. - Musisz tam znalezć jakieś
wyjaśnienie. Czy przeczytałeś już całą książkę?
- Z obiema blizniaczkami w ramionach, po siedem
kilogramów sztuka, zaczęła spacerować, nucąc, jak miała
nadzieję, jakieś uspokajające strzępki melodii.
- Nie, doszedłem tylko do siódmego rozdziału - odparł, jakby
zawstydzony, grzebiąc jednocześnie na narożnej półce z
książkami. - A ile ty przeczytałaś?
- Do szóstego rozdziału. To nie jest książka na dwa wieczory.
Ale teraz pospiesz się... Nie myślisz chyba, że małe są głodne?
Czy dałeś im butelkę na kolację?
- Nie zrzędz i uspokój się - mrukną. - Najbardziej nienawidzę
gderających kobiet. Dałem im butelkę. A tutaj masz tę cholerną
książkę.
- Ale czy dałeś po butelce każdej z nich?
Nie chcę gderać, pomyślała, ale John jest tylko mężczyzną.
Rozrywa mi się serce, gdy widzę maleństwa tak cierpiące.
- Oczywiście, że po butelce każdej. Czy chcesz, u diabła,
żebym przyniósł z dołu trzecią?
- Tak właśnie pomyślałam. I przestań przeklinać. Nie
wiadomo, co one zapamiętają na pózniejsze lata.
- Dobrze, dobrze - rzucił ze złością i ruszył ku drzwiom.
Widocznie w holu zaczepił palcem bosej nogi o mały stojący
RS
107
tam podręczny stolik, bo dały się słyszeć krótkie celtyckie
słowa, niechybnie pikantne przekleństwa. John pokuśtykał dalej,
a Maggi z trudem oparła się pokusie, żeby zaklaskać w dłonie.
Tymczasem blizniaczki wciąż przerazliwie lamentowały. Z
parteru zaś dochodziły teraz rozmaite odgłosy. Trzaskanie
drzwiami, brzęk lecących na podłogę jakiś przedmiotów,
pojedyncze słowa, wypowiadane prawie krzykiem. Zrozumiesz,
co znaczy słowo ,,ojciec", Maggi szepnęła do siebie. Ale z
drugiej strony pomyślała, że niewielu jest chyba autentycznych
ojców, którym chciałoby się wstać z łóżka w środku nocy, żeby
pomóc żonie przy dzieciach.
Tymczasem John wrócił i w każdej ręce trzymał napełnioną
do połowy butelkę.
- Przepraszam, że tak długo to trwało, ale w lodówce była
tylko jedna butelka.
- Czy podgrzałeś jedzenie?
- Do licha - warknął - dlaczego wszystkie kobiety sądzą, że
mężczyzni są idiotami, gdy chodzi o zajmowanie się dziećmi?
Oczywiście, że podgrzałem!
Gdy Maggi podsunęła mleko Prudence, mała automatycznie
otworzyła buzię, łapczywie pociągnęła z butelki i... wszystko
wypluła. Drugie dziecko, płaczące w ramionach Johna, podeszło
do niespodzianej uczty z entuzjazmem i zaczęło szybko łykać
zawartość butelki.
- A więc to Pru wywołała tę całą awanturę - zawyrokował
John.
- Ale ja nadal nie wiem, o co chodzi - jęknęła Maggi. - Zajrzyj
jeszcze raz do książki.
- Co się tu, na Boga, dzieje? - W drzwiach stała ciotka
Eduarda. Miała włosy w nieładzie. Koronkowy kołnierzyk od
koszuli wystawał jej niedbale z zielonej podomki. Na czubku
nosa tkwiły okulary.
- Nie wiem, o co chodzi - pożaliła się Maggi. - Coś
rozdrażniło Pru, a Prissy płacze ze współczucia. Myślę,
RS
108
John, że trzeba wezwać doktora. Albo zawiezć dzieci na
pogotowie.
- Chyba masz rację. Potrzymaj małą, ciociu Eduardo, a ja
tymczasem się ubiorę.
- Nie spieszcie się tak! - Starsza pani powiedziała to
strofującym tonem. - Zachowujecie się jak prostaczkowie
zagubieni w lesie. Spisywaliście się doskonale, jak wszystko
układało się dobrze. Ale pierwsza trudność wytrąca was z
równowagi. Które z dzieci rozpoczęło awanturę?
- Ta mała - odpowiedział John. - Prudence. Ciotka Eduarda
przyjrzała się dziecku pobieżnie,
a potem, ku zaskoczeniu Maggi, wetknęła wskazujący palec w
usta blizniaczki. Dziewczynka zapłakała jeszcze głośniej. Ciotka
cofnęła palec i uśmiechnęła się.
- Nic poważnego dziecku nie dolega - oświadczyła.
- Zaczekajcie tutaj chwilkę, zaraz wrócę.
- Nie pytaj mnie, co o tym myślę - powiedział John, widząc
pytające spojrzenie Maggi. - Lepiej pospaceruj z małą trochę
szybciej.
- Ledwie trzymam się na nogach - odparła Maggi.
- Ty pochodzisz z nią trochę.
- Wykluczone - powiedział z powagą. - Moje spodnie od
pidżamy mogą w każdej chwili opaść.
- O tej porze nocy nikt na to nie zwróci uwagi - parsknęła -
chyba że jesteś w szczególny sposób wyposażony.
- Nie wygłupiaj się. - John był wyraznie zdenerwowany. - Po
prostu pospaceruj, zaśpiewaj coś małym...
W tej chwili ciotka Eduarda wróciła, nucąc jakąś portugalską
melodyjkę. W ręce trzymała buteleczkę.
- A teraz przestańcie się na siebie gapić - rzekła, po czym
odkręciła zakrętkę i wylała z butelki kilka kropli płynu na palec.
A następnie wetknęła go do buzi Pru. Upłynęła jedna cenna
minuta i jakby na rozkaz dziecko przestało płakać, zagaworzyło
i... usnęło. Prissy jeszcze przez chwilę ciągnęła swoją serenadę,
RS
109 [ Pobierz całość w formacie PDF ]