RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przed minutą obdarował ją swoim nazwiskiem i prestiżem. Mężczyzny, który podczas
składania przysięgi małżeńskiej nie wspomniał słowem o miłości i nie obruszył się, że
ona także o niej nie wspomniała.
Rosalyn była tak bardzo rozczarowana, że nie mogła się nawet uśmiechnąć. Zanim się
zorientowała, co się dzieje, wśród oklasków i życzeń spełnienia marzeń ze strony
myśliwych, karczmarza i jego żony, Colin ujął ją za rękę i
pociągnął na schody, a pózniej do pokoju na piętrze położonego na samym końcu
korytarza.
I tam, kluczem, który trzymał w dłoni, otworzył drzwi do dość przestronnego
pomieszczenia, do którego przez otwarte okno wpadało świeże powietrze. Niebo było
niebieskie, słychać było śpiew ptaków, ale Rosalyn widziała
tylko jedno - dwuosobowe łoże z kolumnami, zajmujące środek izby.
Jej stopy zamieniły się w sople lodu. Może małżeństwo nie było jednak najlepszym
pomysłem, przemknęło jej przez myśl. Lecz nim zdążyła zaprotestować, pułkownik
poderwał ją z ziemi i wniósł do pokoju.
Rozdział 10
Rosalyn zesztywniała w jego objęciach i Colin zrozumiał, że będzie mu trudno namówić
żonę do skonsumowania małżeństwa. Już w trakcie ceremonii oczekiwał, że Rosalyn
albo ucieknie, albo zemdleje. Ale jeszcze tego nie uczyniła.
Kopnięciem zamknął za nimi drzwi i zostali sami. Rosalyn popatrzyła na niego oczami
tak wielkimi, że z całej twarzy widać było tylko je. I nadal miała na głowie ten śmieszny
kapelusz z wygniecionym rondem. Jego widok sprawił, że Colin zapragnął pocałować
żonę. Nie tak jak na dole po zakończeniu ślubu, ale prawdziwie, jak mężczyzna, który
pragnie uprawiać miłość.
Tak też zresztą było - Colin chciał się kochać z Rosalyn. Zdumiewało go, że to
pragnienie jest aż tak silne. Silniejsze nawet od zmęczenia.
Przed nim stała jego żona. Twardość w głębi jego serca, która towarzyszyła mu przez
całe niemal życie, zmiękła na dzwięk tego słowa - żona.
Nigdy nie sądził, że będzie pragnął mieć żonę. Zmieszne, jak życie się zmienia, myślał.
Ale teraz przede wszystkim chciał tę żonę pocałować. Tyle że Rosalyn była bardzo
spięta. Nie rozumiała chyba, jaki to ważny moment w ich życiu.
Wiedział zarazem, że się boi. Boi się tego, co ma nastąpić.
I dlatego nie mógł jej pocałować.
Chciał, żeby oddała mu się z własnej woli. Nie kłamał twierdząc, że nigdy nie
przymuszał żadnej kobiety do zbliżenia. Niemniej wierzył, że kiedyś Rosalyn się
przełamie, że ją do tego przekona.
Podszedł do łóżka i położył na nim partnerkę. Materac był dość miękki i zafalował pod
jej ciężarem. A Rosalyn, tak jak się spodziewał, natychmiast przesunęła się do boku
łóżka i ześliznąwszy się z niego, stanęła na równe nogi. Jej śmieszny kapelusz zsunął się
jej przy tym na oczy. Szybko odsunęła go z twarzy.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała ze wzburzeniem.
- Przeniosłem tylko żonę przez próg - odparł i westchnął. Widząc jej pobladłą twarz i
dłonie zaciśnięte w pięści, pomyślał z żalem, że ożenił się z hardą kobietą.
- Taki jest zwyczaj - wyjaśniał. - Może nie w twojej rodzinie, ale w mojej tak. - Zdjął
marynarkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła stojącego przy małym biurku. W
kominku nie płonął ogień, ale Colin uznał, że to dobrze. On sam ogrzeje Rosalyn.
- Nie wiem, czy o tym słyszałaś - kontynuował - ale w dawnych czasach na północy
istniało coś takiego jak małżeństwo poprzez porwanie. Jeśli mężczyznie spodobała się
jakaś kobieta lub pragnął zawładnąć jej ziemią - albo chciał wziąć w posiadanie stado jej
owiec, - mężczyzna porywał kobietę.
- Ty mnie nie porwałeś - przypomniała chłodnym głosem Rosalyn.
- Nie, nie porwałem - przyznał, rozsupłując węzeł przy fularze. - Po prostu opowiadam
ci, jak to niegdyś bywało. -Zdjął krawat z szyi - przyjemnie było się go pozbyć - i
oparłszy dłonie na biodrach, kończył opowieść.
- Zdarzało się jednak czasami, że kobieta nie chciała tego mężczyzny i opierała się przed
porwaniem. Wiedziała, że jeśli wejdzie do jego domu, już po niej. Tak więc wiele
narzeczonych było na siłę wciąganych do domu pana młodego. Ponieważ mówimy o
mężczyznach, minęło trochę czasu zanim się zorientowali, że łatwiej podnieść wybrankę
i wnieść do domu niż ją tam wciągać. I tak narodziła się tradycja. Colin usiadł na krześle
i zabrał się za ściąganie butów.
- Co robisz? - spytała podejrzliwie Rosalyn.
- Szykuję się do spania- odparł spokojnie, jakby nie czynił nic nadzwyczajnego. Rosalyn
odsunęła się w róg pokoju.
- Przypominam, że pobraliśmy się tylko dla wygody.
- Dla wygody i dla seksu - uprzytomnił jej uprzejmie, zdając sobie jednak sprawę, że to
odważne stwierdzenie to dla Rosalyn szok.
Jej oczy znów zrobiły się wielkie jak spodki.
- Nie zamierzam dzielić z tobą łoża.
No w końcu to wydusiła. Colin nie był zaskoczony. Co do jednego nie miał wątpliwości -
Rosalyn była przewidywalna. Niemniej zastanawiało go, dlaczego tak się wzdraga przed
zbliżeniem. Przecież czuli do siebie pociąg. Nawet w tej chwili jej pierś falowała mocno,
a powietrze między nimi wypełniało napięcie - doskonały początek wspaniałego
zbliżenia.
O tak, Rosalyn była świadoma jego męskości, tak jak on każdym nerwem ciała wyczuwał
jej kobiecość. Postanowił zignorować opór partnerki. Zciągnął but z jednej nogi, rzucił na
podłogę i zaczął ściągać drugi.
- Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego mąż przenosi małżonkę przez próg - mówił
zarazem. - Tę historię opowiadała mi matka. I zaznaczam, że nie była to specjalnie
uczona kobieta. Kiedy ojciec ją poznał, pracowała w mleczarni.
- Colin przerwał, bo niespodziewanie oczyma wyobrazni zobaczył matkę jak żywą.
- Moja matka miała bardzo silne, zręczne dłonie - powrócił do opowieści. - Pracowała u
boku ojca i w niczym mu nie ustępowała. - Poczuł wyraznie zapach garbowanej skóry i
łoju, którym się ją zmiękczało. Mieszał się w pamięci z zapachem placka mięsnego, który
matka przyrządzała na obiad co drugi dzień. Dziwne, że te wspomnienia nachodziły go
akurat w tym momencie. Niemniej nie mógł ich od siebie odgonić.
- Miała miękki głos - zwrócił się do Rosalyn. - Z lekkim akcentem z Yorkshire. Kiedy
śpiewała, a robiła to niemal zawsze, z jej ust wydobywały się najpiękniejsze, najbardziej
melodyjne dzwięki na świecie. - Colin się uśmiechnął. -Matt odziedziczył głos po
matce... ale mnie też się coś od niej dostało. Uwielbiam muzykę, chociaż głos mam do
niczego -wyznał szczerze. - Fałszuję, ale śpiewając mam wrażenie, że matka jest przy
mnie.
Colin niespodziewanie poczuł się ogromnie samotny. Co powiedziałby teraz jego matka?
Czy byłaby z niego dumna? Czy byłaby dumna, że ożenił się z Rosalyn? Nie miał odwagi
odpowiadać sobie na te pytania... Przytłaczające poczucie straty zupełnie go zaskoczyło.
Kochał oboje rodziców, ale kiedy wyprowadził się z domu, z egoizmem typowym dla
młodości nawet nie obejrzał się za siebie. Teraz żałował, że rodzice nie żyją i że nie
mogli być na jego ślubie - mimo że żadne nie pochwalałoby formy, w jakiej się odbył.
- No więc, co to za opowieść? - zapytała Rosalyn z rogu pokoju, wyrywając go z
zadumy.
- Opowieść? - powtórzył nieco nieprzytomnie.
- Tak, opowieść, którą opowiadała ci matka - przypomniała Rosalyn. - Ta o przenoszeniu
żony przez próg. Colin z trudem zbierał myśli.
- A, tak, to ciekawa opowiastka - potwierdził, wyciągając koszulę ze spodni. Rosalyn
była tak zaciekawiona, co usłyszy, że zdawała się tego nie zauważyć.
Colin odchrząknął jak przystało na dobrego bajarza, uzmysławiając sobie przy okazji, że
tak samo robiła jego matka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl