RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Obrzydliwe bestie - wolał Joe z gniewem - a pobożny ten człowiek znajduje jeszcze dla nich słowa
usprawiedliwienia, tak, on nawet im przebacza.
- Niebo zsyła mu jeszcze piękną noc, może ostatnią. Przypuszczam, że nie będzie już wiele cierpiał,
zaśnie spokojnie snem wiecznym.
Umierający przemówił parę słów urywanych, doktór zbliżył się doń. Chory skarżył się na brak tchu i
żądał więcej powietrza. Odsunięto zasłony namiotu i powiało łagodne, nocne powietrze, które chory
z zadowoleniem wciągał w siebie.
- Moi przyjaciele - rzekł on słabnącym głosem; - umieram, niechaj Bóg, który wynagradza dobre
uczynki, doprowadzi was do pewnego portu i życzenia moje spełni.
- Niech pan nie traci nadziei - rzekł Kennedy - to tylko przemijający atak osłabienia.
- Zmierć zbliża się - odpowiedział misjonarz - pozwólcie mi spojrzeć jej w oczy odważnie.
Zmierć jest tylko początkiem wieczności i końcem wszelkich trosk ziemskich. Pomóżcie mi uklęknąć,
bracia moi, proszę was o to!
Kennedy uniósł go, strasznie było patrzeć jak bezsilne członki uginały się pod nim.
- Boże mój! Boże! - wołał umierający apostoł - ulituj się nade mną!
Ostatnie słowa, jakie wypowiedział, były błogosławieństwem nowych swych przyjaciół, po czym
padł na ręce Kennedy'ego, którego twarz zalała się łzami.
- Umarł! - powiedział doktór, nachylając się nad nim - umarł!
I przyjaciele zgięli kolana, cicho wymawiając słowa modlitwy.
- Jutro rano - rzekł Fergusson - pochowamy go w tej ziemi afrykańskiej, zroszonej krwią jego.
Doktór, Kennedy i Joe podczas reszty nocy czuwali przy zwłokach.
Następnego rana wiatr dął z południa i "Victoria" unosiła się dość wolno ponad pustą, górzystą
okolicą. Ukazywały się tu zagasłe kratery, tam głębokie wąwozy; nigdzie jednak nie widziano kropli
wody.
Doktór postanowił wylądować w jednym z wąwozów, celem pochowania zwłok. Otaczające góry
miały chronić balon przed wiatrami i umożliwić opuszczenie się na ziemię, gdyż nie znaleziono ani
jednego drzewa, na którym by można zawiesić kotwicę.
Skutkiem wyrzucenia balastu przy uprowadzeniu misjonarza mógł balon opuścić się tylko za pomocą
utraty gazu. Fergusson otworzył zatem klapę balonu i wodór sycząc począł ulatniać się, a "Victoria"
natychmiast opuściła się do wąwozu.
Jak tylko łódz dotknęła ziemi, doktór zamknął klapę, Joe zeskoczył na ziemię, trzymając się ręką
krawędzi łodzi, a drugą zbierał kamienie, mające zastąpić jego wagę. Wkrótce mógł użyć do tej
czynności i drugiej ręki; niebawem złożył 500 funtów kamienia do łodzi, wówczas doktór i Kennedy
mogli także wysiąść, a "Victoria" została unieruchomioną.
Ponieważ zebrane kamienie były nadzwyczaj ciężkie, nie potrzeba ich było użyć w większej ilości.
Okoliczność ta była tak uderzającą, iż zwróciła uwagę Fergussona, który zaczął ściślej badać
minerał.
- Zadziwiające odkrycie - szeptał do siebie doktór. Kennedy i Joe tymczasem udali się szukać w
pobliżu miejsca na grób. Panował straszny upał. Musiano przede wszystkim oczyścić grunt od
kamieni i wykopać dość głęboki grób, ażeby dzikie zwierzęta nie mogły się dostać do zwłok.
Nareszcie skończono tę smutną pracę, grób był gotowy; włożono doń szczątki misjonarza, zakopano i
ustawiono rodzaj pomnika z odłamków skał.
Doktór podczas tej czynności towarzyszy stał nieruchomy w oddali, pogrążywszy się w zadumie. Nie
słyszał wzywań przyjaciół i nie szukał schronienia przed palącym słońcem.
- Nad czym rozmyślasz? - zapytał Kennedy.
- Nad zadziwiającym kontrastem przyrody, dziwny zbieg okoliczności, wiecie, w jakiej ziemi leży
ten skromny człowiek, to serce szlachetne?
- W jakiej? - zapytał Szkot.
- Ten człowiek, który ślubował ubóstwo, spoczywa w kopalniach złota.
- W kopalniach złota? - zawołali jednocześnie Joe i Kennedy z największym zdziwieniem.
- Tak, w kopalniach złota - powtórzył doktór. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl