RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdyby Kane został i śmiał się razem z nimi, o wszystkim by zapomniano, ale on nie
posiadł jeszcze umiejętności śmiania się z siebie.
Podjechała do stóp góry i zaczęła się wspinać trasą, którą jechali wtedy z Kane em. Gdy
dojechała do miejsca, gdzie urządzili piknik, zeszła z konia i napiła się wody. Ponad nią
wznosiło się zbocze, które wyglądało na górę nie do pokonania. Ale Kane mówił, że tam
100
jest jego chata, a skoro on się tam znajduje, ona też tam dotrze.
Zdjęła kurtkę, przywiązała ją do konia i starała się wypatrywać jakiejś ścieżki między
krzakami. Po kilku minutach podchodzenia, patrząc na zbocze pod różnymi kątami,
zauważyła coś, co można było uznać za szlak. Prowadził prosto pod górę, przez skalny
taras i ginął wśród drzew. Przez moment Houston zastanawiała się co, u licha, robi w
takim miejscu w dniu swego ślubu. Teraz powinna, ubrana w atłasową suknię, tańczyć ze
swym mężem. To ją przywiodło do rzeczywistości. Jej mąż był zapewne tam na górze.
Ale równie dobrze mógł być w pociągu, zmierzając do Afryki.
Napoiła konia, umocowała na głowie kapelusz od słońca i ruszyła. Droga w górę okazała
się gorsza, niż się z dołu wydawało. Zcieżka była tak wąska, że gałęzie kaleczyły jej nogi
i miała trudności z koniem, który niechętnie piął się w tym gąszczu. Drzewa wyrastające
ze skalnego podłoża musiały walczyć o życie i nie chciały robić miejsca dla zwykłej
ludzkiej istoty. Olbrzymi kaktus rozdarł jej spódnicę, a w ubraniu i we włosach miała pełno
ostów i rzepów. To tyle, jeśli idzie o mój piękny wygląd po przyjezdzie, pomyślała,
wpychając wszystkie włosy pod kapelusz.
Pięła się wciąż w górę. Okolica przypominała lasy tropikalne, a powietrze się
przerzedzało. Dwa razy musiała się zatrzymać i szukać śladów, a raz jechała przez niską
ścieżkę, która kończyła się nagle jakby pieczarą z naturalnym oknem u góry. Panowała
tu przedziwna atmosfera: trochę przerażająca, a trochę jak w kościele.
Zeszła z konia, wyprowadziła go z powrotem na ścieżkę i spróbowała jechać dalej.
Godzinę pózniej poszczęściło jej się - znalazła skrawek ślubnego garnituru Kane a - był
zahaczony o ostry kawałek skały. Ze wzmożonym zapałem popędzała opornego konia,
pnąc się ciągle w górę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że zaczęło padać. Z nieba
leciały lodowate strugi wody, która gromadziła się na skałach ponad jej głową, a potem
spływała, zasłaniając widoczność. Starała się pochylać głowę, żeby móc wypatrywać
niewidocznego prawie szlaku.
Wkrótce zaczęło błyskać i przerażony koń tańczył po ścieżce. Próbowała walczyć
jednocześnie z nim i z deszczem, ale dała za wygraną, zeszła z konia i prowadziła go. W
którymś momencie ścieżka szła tuż nad przepaścią. Nad nią wznosiło się niemal
pionowe zbocze. Musiała iść powoli, uspokajając wystraszone zwierzę.
- Puściłabym cię samego, gdybyś nie niósł jedzenia - powiedziała rozczarowana.
Była już za zakrętem skalnej półki, gdy kolejna błyskawica oświetliła stojącą niedaleko
chatę. Houston przez chwilę stała nieruchomo, z jej nosa kapał deszcz. Zwątpiła już w
istnienie tego domku. I co teraz zrobi? Podejdzie, zapuka i powie, że wpadła
przechodząc, a może jeszcze zostawi wizytówkę?
Zastanawiała się, czy nie zawrócić, gdy rozpętało się piekło. Głupi koń, którego przez pół
drogi musiała ciągnąć, nagle zarżał; odpowiedział mu drugi, więc ruszył pędem w stronę
chaty. Przewrócił Houston w błoto, aż zaczęła się staczać w dół, krzycząc wniebogłosy.
Usłyszała strzał i wrzask Kane a:
- Wynocha stąd, jak chcesz uratować skórę!
Houston wisiała na krawędzi, przytrzymując się rękami korzeni i rozpaczliwie szukając
oparcia dla stóp. Chyba nie jest aż tak zły, żeby ją od razu zastrzelić? Nie było teraz
czasu na rozważania. Musi zaryzykować, że on się na nią jeszcze bardziej rozzłości, bo
101
za chwilę potoczy się w dół.
- Kane! - krzyknęła i poczuła, że ręce odmawiają jej posłuszeństwa.
Prawie natychmiast pojawiła się nad nią jego twarz.
- O Boże! - powiedział z niedowierzaniem, chwytając ją za rękę.
Z łatwością wciągnął ją na górę i postawił. Odszedł kawałek i stał przypatrując się.
- Przyjechałam się z tobą zobaczyć - powiedziała nieśmiało, chwiejąc się na nogach.
- Miło cię widzieć. - Uśmiechnął się. - Nie mam tu zbyt wiele towarzystwa.
- To tak wygląda twoje powitanie? - odpowiedziała, wskazując na strzelbę w jego ręku.
- Chcesz wejść? Napaliłem w kominku.
- Bardzo chętnie - odparła i uskoczyła, bo tuż nad nią złamała się wielka gałąz.
Patrzył na nią pytająco. Teraz albo nigdy, pomyślała Houston i odezwała się: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl