
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wieczorem wypiły butelkę wina.
śeby uczcić uprzejmość dyrektora banku! powiedziała Karen stawiając butelkę na
stole. No i moją nową pracę.
Następny ranek przywitał je zwałami cię\kich chmur, które w porze lunchu przyniosły
rzęsisty, zimny deszcz. Nastały ponure dni. Camilla starała się wychodzić z domu tylko w
celu wykonania najniezbędniejszych prac, ale i tak wracała zawsze przemoczona i zziębnięta.
Jej praca u hodowcy warzyw była cię\ka i wyczerpująca, wieczorami czuła się zmęczona i
bolały ją wszystkie kości. Czasami zastanawiała się tęsknie, czy kiedykolwiek będzie mogła
zrezygnować z tej pracy, ale jej naturalny, choć tłumiony optymizm kazał jej wierzyć, \e
kiedyś to się stanie. Zaczynała częściej myśleć o przyszłości, zamiast grzebać się bezmyślnie
w codziennych kłopotach.
Pewnego popołudnia, kiedy wracała z przeglądu cielaków, zauwa\yła jaguara Quinna
zaparkowanego przed domem. Wycierając w mokrej trawie zabłocone kalosze cieszyła się w
duchu, \e nie wiedziała wcześniej o jego wizycie, bo martwiłaby się przez cały czas, \e ma
mokre włosy, a twarz ogorzałą od wiatru i deszczu.
Usiłowała z du\ym wysiłkiem pozbyć się uczucia, \e ma muchy w \ołądku. Przywiązała
Bena i weszła do domu tylnym wejściem. Zdjęła kurtkę przeciwdeszczową i kalosze i
prześlizgnęła się za zamra\arkami do pralni. Wyszorowała ręce, przeczesała włosy ściągając
w tył głowy mokre pukle i z obojętną miną udała się do kuchni.
Panował tam miły porządek, na stole stał flakon z ró\ami, które wypełniały powietrze
rozkosznym zapachem. Przez na wpół otwarte drzwi do salonu dobiegł ją radosny śmiech
Karen, a zaraz potem jej podniesiony głos:
Czy to ty, Cam?
Tak. Za chwilę do was przyjdę.
Ze zbędnym pobrzękiwaniem napełniła czajnik elektryczny, włączyła do prądu i
posmarowała masłem ro\ki, które Karen upiekła tego ranka.
Usłyszała za sobą jej głos:
Ja to zrobię. Quinn chciałby z tobą porozmawiać. Camilla spojrzała na nią niepewnie,
ale wesoły wzrok Karen nie sugerował niczego.
Wytarła o spodnie spocone dłonie i z wielkim trudem zmusiła się do nadania swej twarzy
wyrazu pewności siebie. Ale kiedy ujrzała go stojącego przy kominku z twarzą oświetloną
ciepłym odblaskiem ognia, zdała sobie sprawę, jak bardzo się bała ponownego spotkania z
nim. I jak bardzo go pragnęła.
Przeglądał jedną z ksią\ek zdjętych z półki, która wisiała obok kominka.
Czy\byś była miłośniczką fantastyki naukowej?
Tak.
No to mamy wspólne zainteresowania zamknął ksią\kę z cichym plaśnięciem i
ciągnął beznamiętnie: Rozmawiałem z Donem Jamesonem. Po zbadaniu sprawy okazało
się, \e wiele kobiet skar\yło się na zachowanie tego kierowcy. Kilka dni temu napastował
jakąś nastolatkę. Został zwolniony z nakazem opuszczenia okręgu pod grozbą wszczęcia
postępowania sądowego za napastowanie kobiet. Chyba ju\ go więcej nie ujrzysz.
Dopiero teraz Camilla zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo bała się kierowcy. Na twarzy
jej odmalowała się głęboka ulga. Stłumionym głosem powiedziała:
Cieszę się. Czy ju\ wyjechał?
Tak.
Powoli ogarniało ją zakłopotanie. Starając się nie stracić rezonu, powiedziała:
Wygląda więc na to, \e niepotrzebnie wplątałeś się w tę sprawę.
Uśmiechnął się złowrogo.
Tak. I w związku z tym nie powinienem spodziewać się \adnej wdzięczności, prawda?
Jego zdecydowana próba sprawienia, aby poczuła się niezręcznie, obudziła w niej ducha
walki. Wzięła się w garść i powiedziała spokojnie:
Chodziło mi jedynie o ciebie. Nie byłoby dobrze, gdyby twoje nazwisko zostało
wplątane w tę nieprzyjemną aferę.
Prze\yłbym to jakoś.
Zimny sarkazm jego tonu spowodował, \e Camilla zesztywniała. Rzuciwszy szybkie
spojrzenie na twarde, nieprzyjazne oblicze, powiedziała cicho:
Niemniej jednak dziękuję ci.
Za wtrącanie się, czy te\ za nie chcianą opiekę? Nieśmiały uśmiech zgasł na jej
wargach. Patrzyła na niego wzrokiem osoby zranionej, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się
była to maska wykuta z brązu. Camilla nerwowo przełknęła ślinę, a\ zadrgały mięśnie jej
szyi. Pomyślała o Lucyferze i pierwszy raz w \yciu obudził się w niej atawistyczny,
prymitywny strach.
Po chwili weszła Karen kładąc kres tej dziwnej scenie. Quinn uśmiechnął się do niej
odbierając tacę, którą przyniosła. W jednej chwili stał się znowu Quinnem,
rozwścieczającym, nawet przera\ającym, niebezpiecznym, ale jednak Quinnem.
Karen nalała herbatę i z uśmiechem wysłuchała komplementów na temat ro\ków. Camilla
po chwili włączyła się do rozmowy. Quinn wyszedł bardzo szybko, na odchodnym mro\ąc
Camillę lodowatą uprzejmością.
Tego wieczora, kiedy jadły kolację, Karen powiedziała jak gdyby nigdy nic:
John McLean zaprosił mnie dziś wieczorem do kina. Grają Przeminęło z wiatrem .
Masz ochotę pójść?
W charakterze przyzwoitki? Za nic w świecie. Karen zachichotała.
Niekoniecznie. On jest bardzo miłym facetem. Lubię go, ale jak na mój gust, jest trochę
zbyt powa\ny.
Jednak dobrze się bawiła, chocia\ niewiele mówiła o tym wieczorze następnego dnia przy
śniadaniu. Deszcz trochę osłabł, więc Camilla nie przemokła do suchej nitki, kiedy poszła
tego ranka sprawdzić, jak wygląda jej przejazd nad rowem. Kamienie tkwiły na swoich
miejscach, więc z l\ejszym sercem poszła przywiązać cielaki.
Nigdy jeszcze nie czuła się taka zagubiona i taka zdziwiona własnym zachowaniem.
Quinn torował sobie drogę do jej serca, wypełniał powoli całą jego pustkę ciepłem i siłą
swojej osobowości, a ona była bezradna. Czy nie mogłaby \yć samotnie? Czy musiała
koniecznie mieć kogoś, kogo by kochała? Czy miał to znowu być taki sam błąd, jaki popełniła
w przypadku Dave a? [ Pobierz całość w formacie PDF ]