RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Astra została sama. Dumała o różnych sprawach, gdy nagle oblał ją zimny
pot. Umożliwiła Greville'owi i Ellen spędzenie wieczoru tylko we dwoje, ale
sama wpakowała się w niezłą kabałę. Przecież Sayre wcześniej czy pózniej
wróci do domu. Do domu, w którym będą tylko ona i on... Poczuła ogromny
strach.
Tylko czego ona się boi? Też coś. Jakby Sayre kiedykolwiek jej zagrażał!
Gdy zrobiło się ciemno, a Sayre'a ciągle nie było w domu, postanowiła się
położyć. Próbowała poczytać do snu gazetę, ale tak naprawdę wciąż myślała o
panu domu. Czy to jakiś wirus? - pomyślała smętnie i w tej samej chwili
usłyszała podjeżdżający samochód.
Na Ellen i Greville'a było za wcześnie, więc mógł to być tylko Sayre.
Wkrótce usłyszała jego kroki na schodach. Miała nadzieję, że pójdzie prosto do
swojej sypialni, jednak się pomyliła, bo oto już stał w progu.
- 94 -
S
R
- Co ja widzę! Myślałem, że wychodząc z domu, zapomniałaś zgasić
światło, a tymczasem spotyka mnie taka niespodzianka! - Roześmiał się.
Ona też cieszyła się na jego widok i chciała się uśmiechnąć, ale z
zażenowaniem spuściła wzrok.
- Dostałam migreny - skłamała i zrobiła się czerwona ze wstydu.
- Również zwanej chorobą dyplomatyczną. Dobrze myślę? - Usiadł na
krawędzi łóżka.
- Nie jesteś na mnie zły? - spytała. - Nie musisz się martwić, Greville
zaopiekuje się Ellen.
- Jeśli Alford będzie choćby w połowie tak troskliwy wobec Ellen, jak był
w stosunku do ciebie, to mogę być o nią spokojny.
- Greville...
- Zawsze tak się o ciebie troszczył?
- Miałam więcej szczęścia niż Yancie i Fennia, bo mój ojciec w dobrym
zdrowiu żyje do dzisiaj, a one miały tylko Greville'a i ciocię Delię, jego matkę.
- Nie rozumiem... Kim są Yancie i Fennia?
Astra się roześmiała, a po chwili potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
Nagle bowiem dotarło do niej, co się dzieje. Ubrana tylko w nocną koszulę
siedziała na łóżku i opowiadała jakiemuś facetowi historię swego życia. Jeszcze
tydzień temu uznałaby to za kompletny absurd.
Ta myśl sprawiła, że przeszył ją zimny dreszcz.
- Co się stało? - zapytał Sayre, zaniepokojony nagłym przejściem od
śmiechu do przerażenia.
- Nie... to nic - powiedziała z trudem. - Czy mógłbyś mnie zostawić samą?
Proszę.
- Nie ma mowy! - odparł tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Coś cię
przeraziło i...
- Zapewniam cię, że już wszystko w porządku.
- Co takiego zrobiły Yancie i Fennia, że tak się wystraszyłaś?
- 95 -
S
R
- Nic - odparła, widząc jednak, że nie zdoła się go pozbyć, jeśli mu czegoś
nie powie, dodała: - Yancie i Fennia są moimi kuzynkami. Wszystkie trzy
wychowywałyśmy się razem. Nasze matki są siostrami. W wieku siedmiu lat
zostałyśmy wysłane do tej samej szkoły z internatem... - Przerwała. - Bełkoczę,
prawda?
- Ależ skąd! Mów dalej - zachęcił ją. - Co się stało z twoimi kuzynkami?
- Nic się z nimi nie stało! - odparła zirytowana. - Czy mogłabym w końcu
pójść spać?
Nie odpowiedział ani nie zrobił najmniejszego ruchu. Po prostu spokojnie
czekał na dalszy ciąg opowieści.
- Wyszły za mąż - powiedziała w końcu.
- Ale co? Są nieszczęśliwe w małżeństwie? Czy to cię tak dręczy?
- Nie, są bardzo szczęśliwe... jak w najpiękniejszym śnie - odpowiedziała
ze złością.
- Jednak ty nie jesteś szczęśliwa z tego powodu? - Uważnie ją
obserwował.
- Co za głupoty wygadujesz! - wybuchła. - Dawno nie słyszałam większej
bzdury! Myśmy się tak bardzo bały... One się już z tego wyzwoliły, bo wiedzą,
że nie odziedziczyły... - Przerwała, przerażona, że niemal zdradziła swoją naj-
większą tajemnicę.
- Czego nie odziedziczyły? - spytał z naciskiem. Patrzył jej śmiało w
oczy. Był gotów czekać na odpowiedz nawet całą noc.
- Nic nie odziedziczyły - odpowiedziała wojowniczo.
- Astro, powiedziałaś już tyle... - Uśmiechnął się lekko.
- Od czego one już się wyzwoliły?
- Sama nie wiem - odparła.
- Ale Yancie i Fennia wiedzą? Powiedz, czego się tak długo bałyście?
- To nie twoja sprawa - warknęła. Miała nadzieję, że Sayre obrazi się i
sobie pójdzie.
- 96 -
S
R
Niestety Sayre nie miał najmniejszego zamiaru się obrażać ani
wychodzić.
- A właśnie, że moja - upierał się. Westchnęła. Ten facet był trudnym
przeciwnikiem.
- A więc dlatego tak tłumisz uczucia? - ciągnął jakby nigdy nic.
- Niczego nie tłumię!
- To dlaczego tak bardzo boisz się swoich reakcji? Naprawdę tłumisz
swoje uczucia.
Boję się? Tłumię uczucia? - powtórzyła w myśli jego słowa.
- Mam cię dość, Baxendale! - krzyknęła z wściekłością. Sayre uśmiechnął
się do niej.
- Co takiego odkryły twoje kuzynki, czego ty nadal nie wiesz? - powtórzył
pytanie.
- Czy możesz się w końcu odczepić?
- Mogę, jak mi powiesz, czego się boisz.
- Dobranoc! - ucięła ostro. Położyła się i zamknęła oczy. Nie miała
zamiaru oddawać mu więcej pola. I tak dowiedział się stanowczo zbyt dużo.
Sayre westchnął ciężko i zaskoczył ją raz jeszcze.
- Zpij dobrze, Astro - powiedział ciepło. - Mam nadzieję, że nie będziesz
miała nic przeciwko temu, że jutro rano zapytam o to Greville'a?
Gwałtownie usiadła.
- Nawet nie próbuj! - zawołała.
Uśmiechnął się do niej. Nie miała ochoty go uderzyć. Miała ochotę go
zabić.
- Greville nie wie... To znaczy wie, co się dzieje w naszej rodzinie. O
mnie, Fennii i Yancie. - Zaczęła wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu
maszynowego. - O naszych matkach, które są przyrodnimi siostrami jego matki.
Wie, że mają bardzo swobodny stosunek do... - Ugryzła się w język, ale było już
za pózno.
- 97 -
S
R
Wziął ją delikatnie za rękę. Nie miała wątpliwości, że domyślił się już
wszystkiego.
- Proszę cię, nie rozmawiaj z Greville'em o tym! - zawołała. - On
oczywiście wie, jak one żyją. Yancie i Fennia mają to za sobą... nie chcę, żeby
martwił się o mnie... dam sobie radę sama, jak do tej pory... zresztą może ja też
się kiedyś przestanę bać...
- Kochanie, co budzi w tobie takie przerażenie? - spytał łagodnie. - Czego
bałyście się przez lata?
- Rozwiązłości - wyrzuciła z siebie. - Genu, który ją zawiera, a który z
pewnością mają matka i ciotki.
Wyraz absolutnego osłupienia na twarzy Sayre'a spowodował, że
przerwała.
- Boisz się, że jesteś rozwiązła? Ty? - powtórzył, jakby nadal nie mógł
uwierzyć, że coś takiego usłyszał. - Podejrzewasz, że mogłaś odziedziczyć po
matce gen rozwiązłości? Och Astro, Astro! - Patrzył na nią z rozczuleniem,
niczym na urocze, rozbrajające dziecko. - Chodz, przytul się do mnie. -
Rozpostarł ramiona i owinął je dookoła niej.
Astra była tak poruszona tym, co się stało, że pozwoliła się objąć i
przytulić, a co więcej czuła, że właśnie tego potrzebuje. Mocne ramiona Sayre'a
były niczym bezpieczny port po burzy.
- Sayre, ja...
- Ciiii, nic już nie mów, rozumiem wszystko. Posłuchaj mnie uważnie.
Znam kobiety rozwiązłe. - Zawiesił głos na ułamek sekundy. - I mam całkowitą
pewność, że ty do nich nie należysz.
- Ale...
- Nie ma żadnego  ale", Astro. Masz dwadzieścia dwa lata i gdybyś
odziedziczyła ów gen, żyłabyś zupełnie inaczej. Byłabyś kimś innym.
- Bardzo się starałam i uważałam.
- 98 -
S
R
- Astro, pomyśl. Czy kobieta rozwiązła potrafiłaby zapanować nad swoją
naturą? Czy potrafiłaby się powstrzymać? Przecież sama w to nie wierzysz. -
Delikatnie musnął ustami jej włosy.
- Ale kiedy mnie całowałeś, to czułam... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl