
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słysząc tajemnicze buczenie, którego z początku nie potrafił zidentyfikować. Charoen powiedział, że
przyjdzie po niego wcześnie rano, a sądząc po zwyczajach tubylców, musiało to oznaczać siódmą lub
ósmą. Carvalho ucieszył się na myśl o american breakfast, chciał spełnić marzenie głodnego
drapieżnika, atakując półmiski pełne jedzenia, choć w ostatniej chwili pohamował swoją żarłoczność,
wiedziony wrodzonym, hiszpańskim lękiem przed tym, co powiedzą ludzie. Klienci amerykańscy, a tym
bardziej francuscy, nie mieli podobnych obaw; ci ostatni wciąż wierzą, że Azja musi im zapłacić za
klęskę pod Dien Bien Phu, a cały świat za Waterloo. American breakfast w kraju Trzeciego Zwiata
łączy w sobie kompleksy kolonizatora i podbitego narodu, żarłoczności i głodu, instynkt drapieżcy i
przezwyciężenie kompleksu ofiary, dlatego szwedzkie stoły w tych krajach są zawsze wyśmienite.
- 92 -
Carvalho przypomniał sobie szwedzki stół w hotelu nad Zatoką Syjamską, w sylwestrową noc. Homary
zdawały się wspinać po kolumnach z orchidei, a nieprzebrana obfitość owoców morza z Zatoki
Syjamskiej przemieniała stół w prawdziwe muzeum rybokultury; obok rosły kilometry roast-beefu, góry
sałatki z kraba i parki narodowe owoców tropikalnych. Carvalho pochłonął owoce, jajka na szynce,
spróbował solonych ryb i wypił pół litra amerykańskiej kawy. Wyszedł z restauracji uśmiechnięty, z
cygarem w ustach. Charoen dzwonił właśnie do jego pokoju i odłożył słuchawkę na widok
rozpromienionego detektywa. Wskazał mu otwartą drogę pośród Europejczyków przebranych za
turystów, czekających na pilotki, na swoje niańki; otworzyły się automatyczne drzwi hotelowe i upał
przykleił się do skóry Carvalha, przypominając mu, że wraca do tropików. Auto policjanta zanurzyło się
w gąszcz ulicznego ruchu i wyjechało z miasta, respektując reguły gry innych samochodów. Charoen
siedział obok kierowcy, zwrócony w stronę Carvalha, który samotnie zajmował tylne siedzenie.
- Domyślam się, że nie rozumie pan naszych drogowskazów, informuję więc, że jedziemy w
kierunku południowo-zachodnim. Od Samut Sakhon będziemy jechać brzegiem zatoki, a potem, w
Samut Songkhram, skręcimy w stronę Damnoen Saduak. Tam znajduje się inny pływający targ, który
odwiedzają turyści, chociaż bardziej popularny jest Dao Kanong, w Bangkoku. Niedaleko Damnoen
Saduak jest przystań, popłyniemy stamtąd łodzią do domu rodziców Archita. Mieszkają na jednym z
bocznych kanałów. Ostrzegam, że wiele z tego, co pan zobaczy, nie będzie się panu podobać.
Ziemista woda, zaatakowana przez wybujałą roślinność, matka potężnych wodnych bizonów,
szarych i lśniących, towarzyszyła im w czasie jazdy przez ryżową równinę, na której widać było wodne
młyny i sylwetki niedużych ludzi o ciemnej cerze. Po godzinie podróży przybyli do drewnianej
przystani, gdzie czekała na nich piroga, zaopatrzona w silnik przymocowany do rufy, którego
przedłużeniem była długa rura, zakończona małą śrubą. Policjant manewrował rurą jak sterem,
prowadził ostro, bez ceregieli: łódz pluła wodą na inne łodzie, należące do chłopów, którzy przypływali
na targ z owocami i warzywami, opryskiwała łodzie-kuchnie, paleniska na węgiel tamaryndowy,
rondle, chochle i łyżki, należące do pływających kucharek, kobiet w czerni, które posługiwały się
wiosłem lub chochlą i, obojętne na bezczelność zmotoryzowanych czółen, przemierzały swą
codzienną drogę; brzegi kanałów były umocnione czarnymi kamieniami lub konarami, właśnie tam
zbierały się odpadki z domów na wodzie, zbudowanych na cienkich, drewnianych palach, które
wyrastały z wody jak kacze łapy. Carvalho zapytał Charoena, jak nazywają się niezwykle stabilne
łodzie, policjant napisał na kartce hang yao...
- Mniej więcej tak to brzmi.
Policyjne kanoe opuściło główny kanał i skręciło w boczny kanalik, gdzie więcej było szarańczy i
śmieci niż wody, po chwili zatrzymało się obok połatanego w kilku miejscach domu. Z pomocą
Charoena i kierowcy Carvalho zdołał wyskoczyć z łodzi bez utraty równowagi, znalazł się na dole
schodków, zrobionych z wyszczerbionych desek. Inspektor zdjął buty, zachęcając go, by zrobił to
samo. Schody prowadziły do wejścia, które nie miało drzwi, a cały dom podzielony był na trzy
poziomy. Zachodni dekorator wnętrz określiłby pierwszy poziom jako strefę wilgotną": tutaj
mieszkańcy domu myli się, zmywali garnki, gotowali, jedli i przechowywali wszystko, co służyło do
gotowania i jedzenia. Drugi poziom był sypialnią spało się na podłodze, a jedyną dekorację stanowiły
zdjęcia przodków i wieszaki z ubraniem do codziennego użytku. Na górze mieścił się ołtarzyk z Buddą
i kwiatami, uzupełnienie miniaturowej świątyni, znajdującej się na zewnątrz domu, która ma chronić
mieszkańców przed złymi duchami. Carvalho nie miał jednak czasu, by przyjrzeć się religijnej części
domu, miał bowiem przed sobą sczerniałe ciało starego człowieka, którego oczy i usta otwierały się
konwulsyjnie, jak u morskiego stwora, próbującego chwytać powietrze. %7ływy szkielet leżał na kocu z
szarej bawełny, obok niego siedziała w kucki stara kobieta, która ledwie uniosła wzrok, by spojrzeć na
Charoena i Carvalha. Można było powiedzieć, że stara patrzyła w głąb siebie, wcale nie interesowała
się gośćmi, ani też nie zwracała uwagi na swojego towarzysza niedoli. Inspektor pozdrowił ją
upraszczając tradycyjną formułę przywitania, i przemówił do niej stanowczym tonem, wskazując
czasem Carvalha. Detektywowi nie spodobał się ton głosu policjanta. Czuł obawę, że ciało starego
rozpadnie się pod wpływem wibrujących słów Charoena. Inspektor zostawił starą i zaproponował
cudzoziemcowi, żeby spróbował z nimi porozmawiać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]