RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uznała, że drobna sprzeczka jest lepsza niż ciągłe westchnienia.
- Złego? To zależy, czego oczekujesz od życia. Miasto jest dobre
wówczas, kiedy przepadasz za bólem głowy i brzucha, gdy lubisz
tkwić w ulicznych korkach i mieszkać w domu pełnym karaluchów na
przestrzeni nie zajmującej nawet pół akra. - Wziął głęboki wdech.
- Szybko bym się wykończył w takich warunkach.
Lily przesunęła dłonią po oparciu krzesła.
- Kiedyś też mieszkałeś w mieście.
- Mówiłem ci o tym?
- Mimochodem, gdy wspomniałeś, że często uciekałeś do
piwnicy. Dobrze znasz warunki miejskiego życia. Poza tym dobierasz
słowa w szczególny sposób... Tak nie mówią kowboje.
- A jak mówią? - spytał z rozbawieniem.
- Nosowo przeciągają zgłoski i każdą dziewczynę nazywają
 kochana". Ty obdarzyłeś mnie kilkoma innymi określeniami, lecz
nigdy nie powiedziałeś  kochana". - Usiadła. - Dlatego nie możesz
być urodzonym kowbojem.
Parsknął krótkim śmiechem.
- Oglądasz za dużo filmów - stwierdził.
- Prawdziwi kowboje są inni?
- Niektórzy... - zawiesił głos. - Ale masz rację - dodał
pośpiesznie. Był szczerze zaskoczony jej domyślnością. - Urodziłem
158
RS
się w mieście. - W końcu nie miał się czego wstydzić. - Mieszkałem z
ojcem w Seattle. Potem przenieśliśmy się do Denver, a jeszcze pózniej
- do Detroit.
- Skąd te ciągłe przeprowadzki? Miały coś wspólnego z pracą
twego ojca?
- Być może. Był niespokojnym duchem. Nigdzie nie potrafił
zagrzać miejsca.
- A może szukał twojej matki? Quist zacisnął zęby.
- Nawet jeśli to robił, nigdy się nie przyznał. I jestem pewien, że
jej nie znalazł.
Lily była zdziwiona, że zawsze takim gniewem reagował na
wzmiankę o matce. Nie chciała go drażnić, więc skierowała rozmowę
na inne tory.
- Co się stało po Detroit?
- W Detroit ojciec zmarł.
Skierowała spojrzenie w jego stronę. Quist siedział wpatrzony w
ogień. Nie był zagniewany, raczej smutny.
- I?
- Przez cztery lata klepałem biedę. Potem wygrałem ranczo.
- Wygrałeś?
- W karty.
- %7łartujesz.
Powoli potrząsnął głową.
- Wygrałeś? Przytaknął.
159
RS
- Czy... mężczyzni często to robią? Stawiają coś tak
wartościowego jak ranczo?
- Cholernie często - odparł, choć przypomniał sobie, że facet,
który z nim grał musiał być niezle rąbnięty, skoro przy słabej karcie
poszedł na takie ryzyko. Prawdziwi pokerzyści byli na ogół bardziej
ostrożni. - Co prawda, w chwili gdy je wygrałem, nie miało obecnej
wartości, lecz dla mnie był to prawdziwy uśmiech losu. - Uniósł
wzrok. - Więc je wziąłem.
- Niewiarygodne - powiedziała z rozmarzonym uśmiechem. - A
potem zakasałeś rękawy... i osiągnąłeś sukces.
Miała cudowny uśmiech, który zdawał się dodawać blasku jej
całkiem ładnej twarzy i rozpalał ogień w duszy mężczyzny.
Uśmiech prawdziwej niewinności. Uwodzicielski w najszerszym
rozumieniu tego słowa... i niebezpieczny.
Quist sposępniał nagle.
- Można tak powiedzieć - mruknął ponuro.
- Nieraz spływałem potem, nim doprowadziłem całość do
porządku. Jak się to mówi - moja krwawica.
- Uhm... Twój dom. Duży, posępny i surowy - powiedziała z
przekornym uśmiechem, lecz Quist nie zmienił wyrazu twarzy.
- Duży i surowy, zgoda, lecz nie posępny. Dom mężczyzny.
- Bez śladu kobiecej obecności?
- To niepotrzebne.
- Czy kobiety, które tam bywają, zgadzają się z tą opinią?
- Nie zapraszam kobiet do domu. Lily zmarszczyła brwi.
160
RS
- To gdzie się z nimi spotykasz?
- Wszędzie, byle nie na ranczu. Tam jest mój azyl. Poza tym
ranczo to nie miejsce dla kobiety.
Lily popatrzyła na niego przez chwilę, po czym zrobiła znaczącą
minę.
- Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś tak głupiego. Kobiety od
zarania dziejów mieszkały w takich miejscach. Jak myślisz, kto
zajmował się gotowaniem, sprzątaniem i szyciem, gdy kowboje
ujeżdżali konie, czy co tam robili?
- Poprawka - odparł, ponownie patrząc w ogień.
- Ranczo jest nie dla kobiet, które znam. One nie lubią takiego
życia, a ja nie chcę wysłuchiwać ich utyskiwań.
Lily odniosła wrażenie, że w jego ostatnich słowach pojawił się
ton smutku, choć nie była tego całkiem pewna. Zaczęła się
zastanawiać, czy pod pozorną niechęcią do kobiet, jaką demonstrował
Quist, nie krył się w rzeczywistości strach przed odrzuceniem.
Przecież w dzieciństwie został odtrącony przez matkę.
- Dlaczego twierdzisz, że nie lubią rancza, skoro nigdy go żadnej
nie pokazałeś?
- %7łycie na wsi jest mało zabawne. Mało ekscytujące. Nie ma tam
czterogwiazdkowych restauracji ani nocnych klubów. Noc jest porą
snu, gdyż dzień pracy zaczyna się bladym świtem. Miesiące i lata
płyną ustalonym rytmem, bez większych niespodzianek. Panuje cisza,
spokój i... poczucie izolacji - zakończył z dużym przekonaniem.
Lily pomyślała, że musi być tam bardzo pięknie.
161
RS
- A co... z tak zwanymi wygodami? - spytała nieco uszczypliwie.
Tym razem na ustach mężczyzny pojawił się wątły uśmiech.
- Są.
- więc może nie jest tak zle. Może po prostu nie doceniasz
kobiet.
Uśmiech zniknął.
- Nie. Jestem tego pewien.
Quist podniósł się z krzesła i odszedł w przeciwległy róg. Potem
obrócił twarz w stronę Lily.
- Nie patrz na mnie w ten sposób - burknął. - Co chcesz
zobaczyć?
- Ciebie. Naprawdę zadajesz się z niewłaściwymi kobietami.
Jesteś typowym samcem.
- Co przez to rozumiesz?
- Mężczyzni oglądają się za atrakcyjnymi kobietami, które lubią
zabawę i swobodę. Jak powiedziałeś wcześniej? %7łe lubisz wysokie,
seksowne blondynki? To twoje ego. Usiłujesz podnieść swą wartość,
zadając się z takimi kobietami. - Przed oczami stanęła jej nowa żona
Jarroda, którą doskonale znała i która świetnie pasowała do tego
obrazka. - W pewnym sensie masz rację. Takie kobiety nie nadają się
na ranczo. Ale nie możesz tego powiedzieć o wszystkich.
- Mogę.
- Nie możesz.
- %7łycie na ranczu jest bardzo ciężkie.
162
RS
- Oczywiście. Szczególnie jeśli masz gabinet, dżipa i wszystkie
potrzebne udogodnienia.
- %7łycie na ranczu jest bardzo ciężkie - powtórzył z uporem.
- A kobiety są zbyt miękkie? - Miała już dość. Wstała z krzesła i
podeszła do mężczyzny. - Mówisz tak, bo chcesz w to wierzyć.
Chcesz w to wierzyć tak mocno, że zamykasz oczy na inną możliwość
- mówiła z prawdziwą złością. - Pozwól, że ci powiem, iż kobiety są
równie twarde, jak mężczyzni A w pewnych sytuacjach nawet
twardsze. Muszą być takie, jeśli chcą przeżyć w świecie rządzonym
przez mężczyzn
Obróciła się, chcąc odejść, lecz Quist chwycił ją za rękę i
przytrzymał.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłem...
- Prócz samego siebie. Przegapiłeś już sporo spraw, Quist, i
pewnego dnia umrzesz jako zgorzkniały, samotny starzec. -
Natychmiast pożałowała tych słów, gdyż zobaczyła, że wywarły na
nim ogromne wrażenie. - Przepraszam - szepnęła. - Nie powinnam tak
mówić. Nie do mnie należy ocena twojego postępowania. Nie
potrafiłam pokierować nawet własnym życiem.
Quist miał ochotę powiedzieć  właśnie", lecz słowa uwięzły mu
w gardle. Stał w milczeniu. Zastanawiał się, jak to możliwe, by Lily
potrafiła być jednocześnie tak stanowcza... i delikatna. W niczym nie
przypominała , jego" kobiet. Pragnął jej coraz bardziej.
Widział w oczach Lily, że podzielała jego tęsknotę. Oddychała
szybciej, a jej drobnym ciałem wstrząsały nerwowe dreszcze.
163
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl