RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nienaruszony.
Szikara poczuła, jak ogarnia ją gniew, że ci złodzieje
wykradną przedmioty znajdujące się w grobowcu, które w ten
sposób znikną na zawsze. Pomyślała, że chciałaby stanąć
przed nimi i powiedzieć im, co myśli o ich zachowaniu.
Wówczas, gdy tylko ta myśl przyszła jej do głowy, usłyszała
głos jednego z rabusiów:
- Lepiej postawmy kogoś na straży.
- Ja cię obronię - odrzekł inny. - Czy nie obroniłem cię
wtedy, gdy ten Anglik się wtrącił? Ryczał jak lew i wszystkich
nas zawlókłby do więzienia, gdybym go nie uciszył.
Musiały zostać zapalone kolejne świece, ponieważ Szikara
wyrazniej teraz dostrzegła intruzów. Ten, który się odezwał,
był młody i nosił biały turban.
Inny mężczyzna, starszy, o pomarszczonej twarzy,
powiedział:
- Cicho, Ali, nie chełp się. Jeśli ktoś usłyszy, skażą cię na
śmierć za zabójstwo!,
- Nie boję się - oznajmił dumnie Ali. - Zaufaj mi, tak jak
mi ufałeś przedtem. Mój nóż dobrze ci służył i będzie ci
służyć, jeśli ktoś nam przeszkodzi.
- No dobrze - odrzekł starszy, niemalże z niechęcią. - Ty
stań na straży. Reszta niech lepiej zabierze się do roboty.
Szikara nagle uświadomiła sobie, że markiz znalazł się
bardzo blisko. Zorientowała się, że wyjął z kieszeni pistolet.
Czuła jego napięcie.
Znaczenie słów wypowiedzianych przez tych mężczyzn
zamroczyło ją i napełniło niewysłowionym przerażeniem. To
oni zabili jej ojca! Co więcej, na pewno zamordują markiza i
ją, jeśli ich odkryją.
Czuła, że zaczyna dygotać, gdy uświadomiła sobie, że jest
ich sześciu: pięciu kopie, a jeden, którego zwą Alim, stoi na
straży. Pomyślała z rozpaczą, że markiz z pistoletem,
załadowanym tylko dwiema kulami, nie zdoła ochronić ich
obojga przed ludzmi, którzy bez wahania zabiją raczej, niż
pozwolą, by ich rozpoznano.
Usłyszała innego mężczyznę, który dotąd się nie odzywał.
- Może lepiej sprawdzić, czy nie ma tam kogo, zanim
zaczniemy pracę? Przypomnijcie sobie, że ten Anglik nas
zaskoczył.
- Zauważylibyśmy światło, gdyby tu ktoś wchodził -
uspokoił ich starszy mężczyzna.
- Ja poszukam - powiedział Ali. - Wy zacznijcie kopać.
To zajmie trochę czasu, a noc nie jest wieczna.
- Kto tu rozkazuje? - zapytał inny.
- Ali mówi rozsądnie - stwierdził czyjś głos. - Tu jest
wiele zakamarków, a nie chcemy, żeby nas ktoś zaskoczył.
- Oczywiście, że nie - zgodził się któryś. - Nie pamiętacie,
co się wydarzyło w zeszłym tygodniu w Abydos?
- Mało brakowało - jęknął jeden z mężczyzn. Szikara
poczuła, iż markiz otoczył ją ramieniem i przycisnął do siebie.
Zauważyła, że w prawej ręce trzymał pistolet. Instynktownie
wyczuł, iż się boi, i dlatego trzymał ją mocno.
Drżała, ponieważ wszystko było takie dziwne i
przerażające: migotliwe płomyki świec, głowy mężczyzn
widoczne tuż nad zburzoną ścianą, ich rozmowa, wyjaśniająca
wszystko, którą tylko ona mogła zrozumieć, ponieważ markiz
nie znał arabskiego. Jednocześnie - pomyślała - musiał zdawać
sobie sprawę z tego, że znalezli się w niebezpiecznej sytuacji,
a ponieważ czuł jej drżenie, mógł poznać, iż się boi.
Markiz rzeczywiście doskonale uświadamiał sobie
niebezpieczeństwo i choć nie mówił po arabsku, dobrze
wiedział, jak bezwzględni mogliby okazać się rabusie, gdyby
ich odkryto. Przez stulecia gangi złodziei walczyły między
sobą i mordowały się wzajemnie. Każdy archeolog mógł
opowiedzieć o tym, jak był zmuszony odpierać napaści na
teren wykopalisk, nawet w biały dzień. Markiz był
zaskoczony, że Mariette nie wystawił tu straży. Przypuszczał,
iż powodem był fakt, że grobowiec byka nie miał takiej
wartości dla złodziei jak sarkofag faraona.
Gdy zwiedzali wykopaliska rano, dowiedział się, że w
pewnych dniach roku, przy pogrzebach bądz rytuałach
pogrzebowych Apisa, mieszkańcy Memfis przychodzili
odwiedzić boga w jego grobowcu. Na pamiątkę tego aktu
wiary pozostawiali stelę, to znaczy stojący kamienny słup o
przekroju kwadratu, z zaokrąglonym wierzchem. Ten kamień
wmurowywano w ścianę grobowca. Na steli uprzednio ryto
słowa oddające cześć bogu oraz miano pielgrzyma i jego
rodziny.
Markiz wiedział, że to właśnie stele stanowiły największą
wartość historyczną, choć dla rabusiów nie warte były nic.
Natomiast zniszczone przez wandali lub nieumiejętnie
odkopane stanowiły stratę dla historii Egiptu.
Stąd też opieszałość Mariette'a w zastosowaniu większej
ostrożności. Lecz markiz pomyślał, iż archeolog mógł się nie
spodziewać, że rabusie zechcą wedrzeć się do ostatniego
grobowca i że tylu ich będzie.
Zastanawiał się, czy nagły strzał w sufit odstraszyłby ich,
czy lepiej byłoby od razu zabić jednego i pomodlić się, żeby
reszta uciekła. Nie musiał rozumieć ich mowy, by wiedzieć,
że jeśli poczują się zagrożeni, bez wahania zabiją jego i
Szikarę, po czym zakopią ich ciała w piachu, gdzie nikt ich
nigdy nie odnajdzie. Domyślał się, że właśnie to spotkało
profesora Bartletta i przeklinał siebie, iż pozwolił Szikarze
namówić się na tę nocną wizytę i że nie wziął ze sobą kilku
mężczyzn z załogi jachtu dla ochrony.
Gdyby powóz zatrzymał się przy właściwym wejściu,
którędy wchodzili rano, niewątpliwie rabusie, zauważywszy
go, woleliby odłożyć kradzież na inną noc. Lecz, jak się
okazało, konie czekające pod palmami pozostały nie
zauważone.
Palce markiza zacisnęły się na pistolecie. Widział już, jak
złodzieje podnoszą narzędzia z podłogi, jak jeden z nich
kieruje światło na pierwszy sarkofag przy wejściu do komory
grobowca. Wkrótce dotrą do miejsca, gdzie stali z Szikarą. A
oni nie zdołają schować się przed światłem świecy i zostaną
ujawnieni.
Markiz uświadomił sobie teraz, że skryli się za jednym z
tych sarkofagów, które brutalnie okradziono w przeszłości.
Grabieżcy zerwali i strzaskali wierzchnią płytę, rozbijając
również ściany boczne. Jeśli więc ktoś zaświeci u wejścia, te
ruiny nawet nie zasłonią ich, co inne sarkofagi by im
zapewniły.
Była to już tylko kwestia czasu, zanim ich zobaczą.
Markiz zdecydował, że najlepiej zrobi, zabijając jednego z
mężczyzn i zachowując drugą kulę na ostateczną obronę, jeśli
się zdecydują na niego rzucić. " Wtem dobiegł go przedziwny
niespodziewany dzwięk. Przez chwilę myślał, że to
niemożliwe, aby coś takiego usłyszał i że to tylko jego
wyobraznia. Wtedy spostrzegł, iż rabusie także nagle
znieruchomieli, nasłuchując tego samego.
Była to bardzo niska, głęboko brzmiąca nuta, podobna
nieco do bzyczenia pszczoły. Dzwięk narastał i stawał się tak
donośny i tak uporczywy, że zdawał się wprawiać w drganie
mury i sklepienie.
Jego natężenie rosło i potęgowało się, aż z absolutnym
zdziwieniem markiz, którego ramię obejmowało ją,
uświadomił sobie, że płynie od Szikary! Dzwięk zdawał się
wibrować z wnętrza jej istoty i z każdą chwilą narastał.
Teraz zdawało się, że dzwięk odbijany od murów uderza
ze wszech stron ciemności w ludzi, niemal raniąc uszy
słuchających. Było to dziwne, intrygujące, lecz jednocześnie
straszne.
Grabieżcy zamarli jak zaczarowani, podobnie jak markiz. I
nagle wrzasnąwszy:
- Bogowie! Bogowie! - Ali pierwszy rzucił się korytarzem
do wyjścia, a za nim pozostali.
Szikara dotąd wydawała ów natrętny, wibrujący dzwięk,
aż wreszcie znikła ostatnia świeca, wyniesiona przez intruzów
lub zasypana piaskiem, i zaległy zupełne ciemności. Pozostał
jedynie mrok i drażniący w ciszy jej głos.
Przez chwilę Szikara i markiz trwali w bezruchu, dopóki
instynktownie nie zwróciła się ku niemu, a wtedy jego wargi
spoczęły na jej ustach.
Wiedziała, że właśnie do tej chwili tęskniła tak bardzo, i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl