[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Westchnęła ciężko.
Jared czuł się lepiej z każdym dniem. Zlady obrażeń w większości
bezpowrotnie znikły, stłuczone żebra już nie dawały mu się we znaki. Za
tydzień lub dwa zdejmą mu gips i wkrótce potem wróci do pracy.
A Jamie znajdzie się w nowej rodzinie.
Oto czym się skończy wymarzony letni pobyt w Nowym Orleanie,
pomyślała Jenny z goryczą. Jak mogła przypuszczać, że wyjdzie z tego bez
szwanku? Kochała dzieci. Powinna wiedzieć, że przywiąże się do tego
maleństwa.
Chociaż nie mogła przewidzieć, że straci głowę dla domniemanego ojca.
Nie wiązała z nim żadnych nadziei na przyszłość, na wspólne życie.
Wiedziała, że Jared wkrótce wyjedzie, ale wiedziała też, że wezmie ze sobą jej
serce. Kochała go tak bardzo, że nie mogła wyjść ze zdumienia, jakim cudem on
tego nie widzi. Jakim cudem cały świat tego nie widzi.
Jej uczucia dla Tada wydawały się letnie i nieważne w porównaniu do
tego, co teraz czuła. Kochała w Jaredzie wszystko, jego poczucie honoru,
śmiech, a nawet sposób, w jaki nieporadnie skrywał rosnącą troskę o sąsiadkę.
Co nie znaczy, że uważała go za wzór doskonałości. Nic podobnego.
Była jednak gotowa przyjąć go takim, jaki jest.
Gdyby tylko chciał dzielić z nią swoje życie. Ustabilizować się. Pokochać
ją.
Jenny bez względu na wszystko była zdecydowana założyć rodzinę,
znalezć swoje miejsce na ziemi. Stworzyć dom z kimś bliskim, kto zostanie z
nią na dobre i złe. Spełnić marzenie o prawdziwym, głębokim związku opartym
na miłości i lojalności.
Dlatego musi na zawsze pożegnać się z Jaredem, jak najszybciej o nim
zapomnieć i iść własną drogą. Wiedziała, że będzie to bolesne doświadczenie -
podobnie jak rozstanie z Jamie.
Poczuła, że nie zniesie tego dłużej, i szybko wymknęła się do salonu,
chcąc uciec od swoich myśli i od tych dwojga na balkonie, którzy
niepostrzeżenie stali się dla niej całym światem.
Pójdzie na spacer i postara się uspokoić, dojść do ładu z emocjami. Jared
potrafi już sam zająć się dzieckiem, a ona wykorzysta trochę wolnego czasu dla
siebie. Kiedy zmierzała do drzwi, rozległo się pukanie.
- Jared, spodziewasz się kogoś? - zawołała.
- Nie.
Jenny otworzyła i stanęła oko w oko ze szczupłą, młodą kobietą, która
spojrzała na nią z zakłopotaniem, wyraznie zdziwiona jej widokiem.
- Panna Stratford?
- Tak, to ja. Przepraszam, czy my się znamy?
- Nie spotkałyśmy się jeszcze osobiście, ale ja panią znam. Jestem
Margaret Draydon. Moja córka idzie w tym roku do szkoły i prosiłam, żeby
zapisali ją do pani klasy. Syn był w klasie pani Webb, ale nie podobały mi się jej
metody wychowawcze.
Margaret Draydon, wdowa po Jimie. Jenny oblał zimny pot.
- Miło mi panią poznać - wykrztusiła.
- Nie spodziewałam się pani tu zastać - powiedziała Margaret, wyraznie
zbita z tropu. - Czy to nie jest mieszkanie Jareda Montgomery'ego?
- Owszem. Proszę wejść, Jared jest na balkonie. Zamykając drzwi za
gościem, Jenny zobaczyła, że Jared wchodzi już do salonu z Jamie w ramionach.
- Margaret - powiedział tylko. Podszedł do żony przyjaciela i pocałował ją
w policzek.
- Przepraszam, że przychodzę niezapowiedziana - zaczęła się pospiesznie
usprawiedliwiać przybyła - ale mama obiecała, że zajmie się dziećmi, więc
wsiadłam w samochód i przyjechałam. W ten sposób jeszcze dziś zdążę wrócić i
jutro iść normalnie do pracy. Możemy chwilę porozmawiać? - Jej oczy spoczęły
na dziecku. - Och, twoja córeczka! Słyszałam o niej od twojej mamy. Co za
niespodzianka! Nigdy cię nie widziałam w roli ojca rodziny.
- Patti wynajęła Jenny, żeby się nią opiekowała póki... - Napotkał
ostrzegawczy wzrok Jenny i dokończył z nieznacznym wzruszeniem ramion: -
Na okres lata. Usiądz, proszę. Mogę ci podać coś do picia?
Margaret potrząsnęła przecząco głową. Jenny podeszła do Jareda i wzięła
dziecko.
- Pójdę na górę i położę ją spać - powiedziała. - Będziecie mieć chwilę
czasu tylko dla siebie.
Jared wolałby mieć ją u boku, ale było jasne, że żona przyjaciela nie po to
przyjeżdżała z Whitney, żeby rozmawiać z nim w obecności obcej osoby. Kiedy
Margaret nie zaprotestowała, wiedział, że musi sprostać temu sam.
Gdy Jenny zniknęła na schodach, Margaret spróbowała się uśmiechnąć.
- Kopę lat, Jared. Jak się miewasz? Twoja matka bardzo się o ciebie
martwi. Przykro mi, że zostałeś ranny.
Jared zafrasowany usiadł obok niej na sofie, starając się zachować zimną
krew.
- Czuję się już całkiem dobrze. Jak tylko noga mi się wygoi, wracam do
roboty.
- A co z twoją córeczką? Wezmiesz ją ze sobą? Czy oddasz ją pod opiekę
swoim rodzicom? Jak słyszałam, jej matka nie żyje.
- Tak, to prawda. Mała zostanie w Ameryce - powiedział krótko, nie
zamierzając wdawać się w szczegóły. Dezaprobata ze strony Jenny, pani Giraux
i własnej matki w zupełności mu wystarczyła. Zanim inni dowiedzą się o
adopcji, już go tu nie będzie. Niech sobie myślą, co chcą.
- Przykro mi, że nie byłem na pogrzebie Jima - przerwał przedłużającą się
ciszę.
- To zrozumiałe. Leżałeś wtedy w szpitalu. Został pochowany na naszym
cmentarzu, obok swoich rodziców. - Margaret bawiła się paskiem torebki,
wyraznie zdenerwowana.
Jared skinął głową. Jak będzie następnym razem w Whitney, musi pójść
na grób przyjaciela.
- Chciałaś porozmawiać ze mną o Jimie - podsunął jej w końcu.
Spojrzała na niego niepewnie, z zakłopotaną miną.
- Tak... chodzi mi chyba o coś w rodzaju zamknięcia ostatniego rozdziału.
Chciałam się dowiedzieć, jak minęły mu ostatnie miesiące. Co porabiał? Czy
był szczęśliwy? Wiesz, że nie widzieliśmy się prawie rok. Zwykle przyjeżdżał
do domu co pół roku, ale tym razem nie pokazał się na wiosnę, tak jak było
zaplanowane. Zastanawiam się, jak mu się tam układało, czy był zadowolony z
życia.
- Lubił swoją pracę. - Do cholery, Jim, dlaczego stawiasz mnie w takiej
sytuacji? - zaklął w duchu Jared.
- Rzadko pisał. - Margaret uśmiechnęła się żałośnie. -Zawsze tak było.
Dzieciom bardzo go brakowało. Są jeszcze takie małe i prawie go nie pamiętają.
Czy to nie smutne, że zostawił im po sobie tylko mgliste wspomnienie? Prawie
nigdy nie było go w domu.
Broda się jej zatrzęsła i Jared zaczął się w panice zastanawiać, czy nie
zawołać na pomoc Jenny. Nie miał pojęcia, co zrobi, jak Margaret się rozpłacze.
- Kochał ciebie i dzieci - brnął Jared dalej, czując się coraz bardziej
nieswojo.
Margaret kiwnęła głową ze wzrokiem wbitym w przestrzeń za oknem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]