[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R
L
T
gryzała wargę. Odkąd poprzedniego dnia Drakon poprosił, by odwiedziła go w szpitalu,
nie opuszczało jej zdenerwowanie. Właściwie nie była niczemu winna i nie musiała wy-
jawiać żadnych sekretów Theo, bo Drakon od dawna znał prawdziwą historię rodziny
Diakosów.
To on opowiedział Kerry o tym, jak ciotka i wuj Theo stracili wyspę. Potem zaczął
wypytywać ją o plany męża i po prostu obserwował jej reakcję. W pewnym momencie
zasugerował, że jego zdaniem Theo tak bardzo zależy na kupnie wyspy, bo zamierza
zwrócić ją ciotce. Jej mina zdradzała więcej, niż mogły słowa. I tak Drakon zrozumiał, że
się nie pomylił.
Kerry czuła się niekomfortowo. Bo chociaż bezgłośnie i nieumyślnie, to jednak
potwierdziła teorię Drakona. Miała do siebie żal o to, że nie potrafiła wymyślić jakiegoś
zgrabnego kłamstwa i zataić prawdę.
Wiedziała, że Theo wpadnie w szał, jak tylko dowie się o jej wizycie w szpitalu.
Mimo to postanowiła przedstawić mu prawdziwy rozwój wydarzeń. Próbowała skontak-
tować się z nim telefonicznie, ale bezskutecznie. Theo miał tego dnia mnóstwo spotkać i
najwyrazniej nie znalazł dla niej wolnej chwili.
By ukoić skołatane nerwy, Kerry wyszła do ogrodu na dachu. Jednak tym razem
zapach jaśminu nie wydawał się przyjemny, a jedynie mdlący, a szum fontanny wcale jej
nie uspokoił tak jak wiele razy wcześniej.
Przypomniała sobie, że gdy ostatnio zamierzała przekazać Theo ważną informację,
też czekała na niego na dachu. Wtedy chodziło o coś naprawdę okropnego, o straszną
pomyłkę. W efekcie kazał się jej spakować i odejść. I chociaż tym razem nie zrobiła ni-
czego złego, poza tym że nie skłamała Drakonowi, by chronić prywatność męża, podej-
rzewała, że Theo nie przyjmie spokojnie tego, co miała mu do powiedzenia.
Odwróciła się, by wejść do środka. W tej samej chwili drzwi do apartamentu
otworzyły się i stanął w nich Theo.
- Cieszę się, że już jesteś - zaczęła od razu. Przemawiała łagodnie pomimo natłoku
buzujących w niej emocji. - Muszę ci o czymś powiedzieć. To stało się wczoraj.
- Byłaś u Drakona - rzucił Theo, wyprzedając fakty.
R
L
T
Kerry spojrzała mu w oczy i nagle zadrżała. Zrozumiała, że będzie musiała się gę-
sto tłumaczyć.
- Przysłał mi wiadomość. Uznałam, że powinnam natychmiast do niego pójść.
Skoro poczuł się lepiej, uznałam, że nie ma na co czekać, tym bardziej że jego stan nie
jest stabilny.
- Ja również się z nim widziałem. Właśnie wracam ze szpitala. Wyspa należy do
mnie - poinformował, wyciągając z teczki plik papierów.
- Och, to wspaniale!
A potem spojrzała mu w oczy i przerażenie ścisnęło ją za gardło. Za szybko się
ucieszyła. Chociaż Theo w końcu zdobył upragnioną wyspę, najwyrazniej wcale się z
tego nie cieszył. Wręcz przeciwnie, miotała nim furia.
- Nie cieszysz się? Przecież tego chciałeś.
- Chciałem ożenić się z kobietą, która nie będzie mieszała się w moje sprawy - rzu-
cił rozdrażnionym głosem.
- Nie zrobiłam nic podobnego - zaprotestowała Kerry.
Czuła, jak narasta w niej złość.
- Przekazałaś Drakonowi informacje, które powierzyłem ci w zaufaniu.
- To nieprawda! - wykrzyknęła. - Drakon o wszystkim wiedział, chciał się jedynie
upewnić.
- A więc potwierdziłaś jego teorię - stwierdził ostro.
- Nie, to nie tak. Powiedział mi, czego się domyśla, a ja nie skomentowałam jego
słów. Nie zaprzeczyłam, ale nie chciałam kłamać.
- Poszłaś tam, chociaż prosiłem, żebyś tego nie robiła. Sądziłem, że wyraziłem się
dostatecznie jasno.
- Miałam odmówić staremu, choremu człowiekowi?
- Nie rób z siebie ofiary.
- I kto to mówi?! - rzuciła ze złością Kerry. Nie zamierzała dać się tak traktować,
nawet swojemu mężowi. - Zachowujesz się tak, jakbyś uważał, że poszłam tam specjal-
nie, żeby zrobić ci na złość! Nie popełniłam błędu. Nie zamierzałam zrobić nic wbrew
R
L
T
twojej woli. Poza tym powinieneś się cieszyć, że w końcu udało ci się kupić wyspę. Ma-
rzyłeś o tym od lat.
- Drakon i tak by mi ją sprzedał. To nie jest teraz najważniejsze - powiedział Theo,
po czym zrobił krok w jej stronę. Wyglądał naprawdę złowieszczo. - Rzecz w tym, że nie
mogę żyć z kobietą, której nie ufam.
Kerry od razu rozszyfrowała ukrytą w jego słowach grozbę, ale nie dała się zastra-
szyć. Właściwie to rozwścieczyło ją jeszcze bardziej.
- Tu wcale nie chodzi o zaufanie. Tobie po prostu marzy się cicha i posłuszna żona,
która nigdy nie ośmieli się wyrazić własnego zdania. - Przerwała na moment, by za-
czerpnąć powietrza, po czym dodała gniewnie: - Właściwie tobie do szczęścia nie jest
potrzebna żona, ale kolejny pracownik, który będzie skakał wokół ciebie i bez szemrania
wykonywał wszystkie twoje polecenia!
Ciemne oczy Theo ciskały pioruny. Mocno zagryzał zęby i zaciskał pięści.
- Możesz mnie oskarżać, o co chcesz i wymyślać różne usprawiedliwienia dla
swojej zdrady, ale pamiętaj, że nie będę więcej tolerował wtrącania się w moje sprawy,
zarówno prywatne, jak i zawodowe - powiedział lodowato.
- Nie próbuj mnie zastraszyć - odparła Kerry, opierając ręce na biodrach i stając w
rozkroku. - Wiele się zmieniło od tamtej nocy, gdy wyrzuciłeś mnie za drzwi. Nie jestem
tamtą zahukaną dziewczyną, która bała się odezwać.
- Naprawdę? Skoro tak bardzo się zmieniłaś, to dlaczego kolejny raz kłócimy się o
to, że mnie zdradziłaś?!
- Wcale cię nie zdradziłam. Nie potrafisz zaakceptować, że ktoś inny prócz ciebie
też może mieć rację. Nie mieści ci się w głowie, że można żyć inaczej niż ty.
Gdy poczuła, że łzy napływają jej do oczu, na chwilę odwróciła głowę. Zrozumiała [ Pobierz całość w formacie PDF ]