
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bie pozwolić na to, aby w agencji uznali, że jestem niewia-
rygodna.
Donovan uniósł jej rękę i przez chwilę wpatrywał się
w szorstką od pracy skórę.
- Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mógł cię uznać za
osobę mało wiarygodną. To przecież widać, z jaką determi-
nacją dążysz do celu, jaka jesteś konsekwentna i ambitna.
Roześmiała się.
- Tak uważasz, bo byłam dość natarczywa, starając się o tę
pracÄ™.
Donovan również się roześmiał. Delikatnie przesunął
kciukiem po jej dłoni. Miała wrażenie, że z miejsca, gdzie ich
skóra się zetknęła, płynie fala gorąca, która obejmuje całe jej
ciało. On chyba również to poczuł, bo nagle puścił jej rękę.
-No, chyba wystarczy już tych pytań. Powinienem po-
zwolić ci odejść.
Odwróciła się posłusznie. Ostatecznie była tylko służącą,
a skoro została odprawiona... Jednak było coś, czego musia-
ła się dowiedzieć, nim pójdzie do siebie.
- To nie była zwykła ciekawość, prawda? - rzuciła przez
ramiÄ™.
Donovan zacisnął usta i pokręcił głową.
S
R
- Nie. Dziecko to ogromna odpowiedzialność. One wszyst-
ko tak głęboko przeżywają. Tak wiele trzeba im poświęcić.
Chciałem po prostu wiedzieć, jak bardzo tego pragniesz.
Anna zagryzła wargi.
- Bałeś się, czy jakieś dziecko nie zostanie oszukane.
- Czy jeszcze jedno dziecko nie zostanie oszukane - spro-
stował. - Ja zawiodłem swojego syna. Nie mogę się cofnąć
i tego naprawić. Już nigdy. Jak to określiłaś, co się stało, to
się nie odstanie - powiedział cicho.
Zdawała sobie sprawę, że wszystko, co by w tej chwili po-
wiedziała, zabrzmiałoby banalnie i żałośnie, więc tylko kiw-
nęła potakująco głową.
- Rozumiem - szepnęła.
Skierowała się do wyjścia, ale Donovan zatrzymał ją
jeszcze.
- Popełniłem błąd - powiedział. - Nie powinienem wątpić
w twoje pobudki. Tym bardziej że dobrze wiem, jak znako-
micie nadajesz siÄ™ do roli matki.
- Dziękuję ci - szepnęła, kładąc dłoń na jego ręce. - Bar-
dzo ci dziękuję - dodała trochę pewniejszym głosem.
- Ależ proszę - uśmiechnął się.
Jego uśmiech złagodził uczucie niepokoju, ale napięcie
wciąż jej nie opuszczało. Spojrzała w jego złotobrązowe oczy
i nagle uświadomiła sobie, że wciąż dotyka jego ręki. Cie-
pło bijące od ciała Donovana ogrzewało jej palce. Ogarnę-
ło ją przemożne pragnienie, żeby oprzeć dłoń na jego piersi.
Przypomniała sobie, jak smakowały jego usta, i zapragnęła
dowiedzieć się, jak czułaby się w jego ramionach.
Zadrżała gwałtownie.
Donovan palcami musnÄ…Å‚ jej policzek.
S
R
- Lepiej już idz.
Wciąż stała w miejscu jak wmurowana.
- Anno, proszę. Dla własnego dobra odejdz.
Biegiem dotarła do swojego pokoju. Wiedziała, że nie
zdoła skoncentrować się na książce, więc wyciągnęła wszyst-
kie czasopisma, jakie tylko mogła znalezć. Zaczęła prze-
rzucać strony, ale przed oczami wciąż miała poprzetykane
srebrnymi nitkami czarne włosy, których tak bardzo pragnę-
ła dotknąć. Ci wszyscy zbyt urodziwi modele przywodzili jej
na myśl mężczyznę o mniej gładkiej twarzy, złotobrązowych
oczach i palcach, które...
Puls jej gwałtownie podskoczył. Przewróciła pospiesznie
kartkę. Następne zdjęcie przedstawiało tulącą się do siebie
parÄ™.
Z gardła Anny wydarł się zduszony jęk. Odrzuciła pismo,
opadła na łóżko i przycisnęła do twarzy poduszkę.
Niech go diabli wezmą! - myślała zrozpaczona. Przyszło
jej do głowy, że nie jest wiele lepsza od Dany Wellinton. Ca-
łym sercem marzyła o własnym dziecku, lecz jej ciało prag-
nęło Donovana Barretta.
Wiedziała, że ta noc będzie długa i niespokojna, a jutro
przecież znów będzie musiała spojrzeć mu w oczy...
- Nie myśl o tym, co będzie jutro - szepnęła, próbując się
opanować.
Dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że leży pod stertą
magazynów z poduszką na głowie. W innej sytuacji pewno wy-
buchnęłaby śmiechem, teraz jednak czuła się żałośnie.
Podniosła się powoli, poskładała czasopisma i zgasiła
światło. Odetchnęła głęboko i zmusiła się, żeby jak najdalej
odsunąć myśli o Donoyanie.
S
R
- No właśnie. Tak jest lepiej - mruknęła. Wiedziała jed-
nak, że wystarczy, by znów go zobaczyła, albo - nie daj Bo-
że - dotknęła, a wszystko wróci. Nigdy wcześniej nic takiego
jej się nie przytrafiło. Obdarzyła kiedyś uczuciami pewne-
go mężczyznę i przegrała. Wtedy jednak przynajmniej mia-
ła szansę na wygraną. Jej marzenia o przyszłości były czymś
usprawiedliwione.
Jednak z Donovanem nie mogło być mowy o przyszłości.
Jęknęła zrozpaczona własną głupotą. Marzyć, by całował
cię mężczyzna, gdy nie ma żadnych szans na dalszy ciąg, to
jakby prosić, żeby złamał ci serce.
Zamknęła oczy, znów wzięła głęboki oddech i spróbowała
logicznie się nad wszystkim zastanowić.
Praca, pomyślała. Potrzebuję pracy. Mnóstwa zajęć z da-
la od mojego pracodawcy, który jest za bogaty, za przystojny
i za bardzo nie dla mnie...
Może nadal być gospodynią, jednak już jutro powinna
wziąć na siebie więcej obowiązków i na przykład pomóc
Clyde'owi w pieleniu. TrzymajÄ…c siÄ™ daleko od domu, z pew-
nością pozbędzie się absurdalnych marzeń o swoim przeło-
żonym.
S
R
ROZDZIAA ÓSMY
Donovan wyglądał przez okno, zastanawiając się, co po-
winien zrobić. Każdego dnia przychodziły na świat dzieci
niechciane lub takie, których matek nie stać było na ich wy-
chowanie. Jednak procedury adopcyjne były długie i skom-
plikowane, szczególnie dla osoby, która chciała załatwić
wszystko sama.
Anna twierdziła, że zrobiła już rozeznanie, jednak nie by-
ła w stanie dotrzeć do ludzi, którzy mieli dostęp do potrzeb-
nych informacji.
Machinalnie potarł brodę. Wśród tych ludzi byli również
lekarze, z którymi kiedyś pracował. Odsunął się od nich i nie
sądził, że kiedykolwiek jeszcze ich zobaczy.
Tyle że Anna pragnęła adoptować dziecko. Inie miała ni-
kogo, kto mógłby jej pomóc.
Siedział bez ruchu, wpatrując się w jezioro. Aodzie śliz-
gały się po falach, ptaki szybowały w lekkiej bryzie. Nieska-
zitelna biel pomostów oddzielała zieleń trawników i drzew
od błękitu wody. Panujący wokół spokój powinien przynieść
Donovanowi ukojenie i pewnie by tak było, gdyby nie ryzy-
kowny krok, nad którym się właśnie zastanawiał.
Nie musisz tego robić, powtarzał sobie. Nie powinieneś
się mieszać.
S
R
Przypomniał sobie uśmiech Anny, gdy rozmawiała z Fran-
kiem, jej miękki głos. Myślał o słuszności jej decyzji. Niektó-
rzy ludzie nie nadawali się do roli rodziców, byli jednak tacy,
którzy powinni nimi zostać.
Anna byłaby idealną matką. Mogła nią zostać. I powinna.
Jeżeli problemem były tylko pieniądze.
Sięgnął po słuchawkę. Nie, pieniądze to nie wszystko. Pro-
cedura adopcyjna mogła się okazać przykrym, skomplikowa-
nym labiryntem, pełnym rozczarowań, niepowodzeń i niepew-
ności. Dlatego najważniejszy był dostęp do informacji.
Wybierając numer, czekał, aż przeszłość znów wedrze się
do jego świadomości.
Ben. Praktyka. Dom. Ben. Pacjenci. Ben...
- Halo? - Młody kobiecy głos poinformował go, że doktor
Chez jest zajęty. Może coś mu przekazać?
Nie, nic nie przekazywać. Jeśli nie zrobi tego od razu...
- Wiem, że ma dużo pracy, ale proszę powiedzieć mu, że
dzwoni Donovan Barrett. [ Pobierz całość w formacie PDF ]