[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwierzętami i twierdziła, że doskonale potrafi je zrozumieć.
- Rzeczywiście, większości ludzi musiała wydawać się trochę
ous
l
a
d
an
sc
dziwna - przytaknÄ…Å‚.
- Mężczyzni lękali się jej, a i ona nie szukała wśród nich
kandydata na męża. Byli zbyt słabi, tchórzliwi, tymczasem jej
potrzebny był ktoś o silnym charakterze, kto byłby dla niej
równorzędnym partnerem.
- Skoro siedzisz tutaj ze mną, w końcu musiała go znalezć.
- Seamus McKenna pojawił się w krytycznym dla babki
momencie. - Moira często opowiadała wnuczce tamtą historię, smutną,
a zarazem przepełnioną radością. - Zmarło dziecko, które próbowała
wyleczyć. Nic nie można było zrobić, rodzice zbyt długo zwlekali,
zanim zwrócili się o pomoc, a potem oczekiwali cudu. Ale cud się nie
zdarzył. Chłopczyk umarł, zaś winą za jego śmierć rodzina obarczyła
Moirę. Przyszli do niej, chcieli podpalić dom, skończyć z czarownicą.
- I Seamus ich powstrzymał.
Przytaknęła.
- Był wędrownym druciarzem, naprawiał garnki, jeżdżąc swoim
wozem od wsi do wsi. Obronił Moirę, narażając własne życie, i tak
zdobył jej serce, a ona, by tak rzec, udomowiła go i przekonała do
osiadłego trybu życia.
- Brzmi jak bajka.
- W końcu moja rodzina nie na darmo pochodzi z Irlandii -
zauważyła z wesołym uśmiechem. - Z kraju dziwów i baśni.
- Będziesz musiała więcej mi o nich opowiedzieć.
- Może kiedyś.
Zanim zdążyła się zorientować, Tyler ujął jej twarz w dłonie i
ous
l
a
d
an
sc
poczuła na wargach jego usta. Na długą, bardzo długą chwilę obydwoje
zapomnieli o bożym świecie, troskach, dręczących obawach,
niepewności i wzajemnej nieufności.
Keelin ocknęła się pierwsza. To ona przerwała pocałunek. Kiedy
Tyler podniósł wreszcie głowę, zdawał się tak samo zdumiony jak ona.
Przez moment siedział bez ruchu, zakłopotany tym, co przed chwilą
zaszło, po czym odsunął się, powoli, nieznacznie, żeby nie odebrała
tego jak kolejnego przejawu wrogości.
- Musisz być bardzo zmęczona - powiedział z troską w głosie.
- Nie chce mówić o tym, co się między nimi wydarzyło, to jasne,
pomyślała Keelin ze smutkiem, czując jeszcze smak jego pocałunków.
- Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do zmiany czasu.
- A kiedy wreszcie usypiam, dręczą mnie sny o Cheryl. - Nie
pamiętała, kiedy ostatnio przespała spokojnie całą noc.
- Odśwież się może i odpocznij trochę przed kolacją. Do
przeglądania rzeczy Cheryl możemy wrócić pózniej.
Całkiem rozsądna propozycja. Przyda jej się chwila odpoczynku.
- A kto przygotuje kolację? - zapytała, raptem zaniepokojona.
Tyler parsknął śmiechem.
- Nie martw siÄ™. Pani Hague, moja gospodyni, gotuje na zapas
dwa razy w tygodniu i zostawia gotowe dania w lodówce. Mówią, że
największym przyjacielem człowieka jest pies, ale ja twierdzę, że
kuchenka mikrofalowa.
Ciągle uśmiechnięty, wyciągnął rękę i pomógł Keelin podnieść
się z podłogi, po czym rozejrzał się niepewnie po pokoju.
ous
l
a
d
an
sc
- Hmm... powinienem był jednak kazać tu posprzątać - mruknął. -
W komodzie jest czysta pościel. - Ruszył do wyjścia. - Dam ci znać,
kiedy będę gotów z kolacją.
Keelin skinęła głową i zamknęła za nim drzwi. Przyłożyła
rozpalone czoło do drewnianej płaszczyzny i dopiero teraz poczuła, że
nogi się pod nią uginają. Albo karmi się złudzeniami, albo rzeczywiście
stosunek Tylera do niej uległ radykalnej odmianie. Zachowywał się
teraz tak, jakby chciał, żeby zostali przyjaciółmi.
A może kimś więcej.
Strach pomyśleć.
Można tylko pomarzyć.
ous
l
a
d
an
sc
ROZDZIAA SZÓSTY
Myślała, że umrze, czekając aż w mieszkaniu zapadnie cisza.
Wreszcie wszystko się uspokoiło, tylko z bawialni dochodziły odgłosy
włączonego telewizora i pochrapywanie.
Poczeka jeszcze chwilÄ™, upewni siÄ™.
Zaraz po kolacji kobieta wyszła. Porywacze nie zorientowali się,
że wie o ich zamiarach. Zachowywała się, jakby o niczym nie miała
pojęcia i nie posiadała się z wdzięczności, że ofiarowali jej schronienie.
Zaproponowała, że zmyje naczynia, wypiła nawet pierwsze w życiu
piwo.
Potem skryła się w swoim pokoju.
Czekała.
Przez ostatnią godzinę siedziała przy drzwiach i nasłuchiwała
dochodzących z mieszkania odgłosów: mężczyzna zmieniał kanały w
telewizorze, chodził do kuchni po piwo, wreszcie przysnął.
Najwyższy czas.
Drżąc z podniecenia, chwyciła swój plecak i ostrożnie nacisnęła
klamkę, uchyliła drzwi, by nie narobić hałasu, i przecisnęła przez
wąską szczelinę. Z przedpokoju mogła zobaczyć wnętrze bawialni:
ekran telewizora, puszki po piwie na podłodze i dłoń zwisającą
bezwładnie z oparcia fotela. Usnął. Nic dziwnego, po tylu piwach. Tym
lepiej dla niej.
Po cichu, na palcach, nie spuszczając wzroku z mężczyzny,
ous
l
a
d
an
sc
przemknęła do drzwi wejściowych.
Zamek.
Klamka.
I już jest na korytarzu.
W ciemnościach po omacku dotarła do schodów, zacisnęła dłoń
na poręczy i zaczęła schodzić. Piętro niżej paliło się już światło. Runęła
z impetem przed siebie, wpadła na jakąś starszą panią w drucianych
okularach, niosącą dwie torby pełne zakupów.
- Przepraszam - mruknęła.
- Dokąd ci tak spieszno? Pali się? - zawołała za nią kobieta. -
Ach, te dzieciaki!
Była już na parterze. Przeszklona brama, wykruszone
marmurowe stopnie, na których rozsiadło się kilku małolatów
popalajÄ…cych marihuanÄ™.
- Ej, mała, gdzie tak pędzisz? Mam coś dla ciebie - krzyknął
któryś z nich.
Obejrzała się: wyciągał w jej kierunku dłoń ze skrętem. Szkliste
spojrzenia, ironiczne uśmieszki. Wiedzieli, że się boi, czuli jej strach.
Jeden z chłopców podniósł się ze stopnia, na którym siedział. Rzuciła
się biegiem przed siebie, śmiech chłopaków brzmiał jej w uszach
złowieszczym echem.
W chwilę pózniej dobiegła do ruchliwego skrzyżowania.
Rozejrzała się bezradnie, nie wiedząc, co dalej robić. Tuż obok była
stacja kolejki, słyszała łoskot przetaczających się estakadą nad jej
głową wagoników. Jechać do śródmieścia? Nie. W ten sposób
ous
l
a
d
an
sc [ Pobierz całość w formacie PDF ]