
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mykać się w sobie i okazywać swoim zachowaniem, jak bardzo ci jest trudno znieść mo-
ją obecność, Lucas nie będzie szczęśliwy. Jeżeli w ogóle mamy być małżeństwem, mu-
simy być dobrym małżeństwem. Nie będziemy żyć obok siebie, bo tak każe konwenans.
Zrobimy wszystko, żeby się poznać, nauczyć się siebie nawzajem, zaufać sobie. I zrobi-
my to dobrze. Zgadzasz się, Fiammetto?
- Zgadzam się - powiedziała. - Zrobimy to dobrze.
ROZDZIAA SZSTY
W ciągu kolejnych dni rozpętało się istne szaleństwo. Fia miała wrażenie, że wsa-
dzono ją na karuzelę, która kręciła się coraz szybciej i szybciej, napędzana pieniędzmi,
autorytetem i energią rodziny Ferrara. Giuseppe opuścił szpital; Santo nalegał, że zorga-
nizuje dla niego całodobową opiekę medyczną w domu. Fia nie oponowała, wiedziała, że
dziadek poczuje się lepiej, gdy tylko zamieszka znowu u siebie. I rzeczywiście, starszy
pan wracał do zdrowia z zadziwiającą szybkością, wyraznie zdeterminowany, żeby oso-
biście odprowadzić wnuczkę do ołtarza, a potem - czemu nie? - zatańczyć na jej weselu.
Przygotowania do ślubu i wesela szły pełną parą. Santo postanowił, że uroczystości
odbędą się w wyremontowanym na tę okazję starym nadmorskim hotelu Ferrara Beach
Club. Fia i przeciw temu nie zamierzała oponować, przekonana, że rozpędzonej karuzeli
i tak nie zatrzyma. Sama miała tylko dwa życzenia - żeby ślub odbył się w starej ka-
miennej kaplicy stojącej w gaju oliwnym na jednym ze wzgórz wznoszących się nad
morskim brzegiem, bo marzyła o tym od dzieciństwa. I żeby wesele było skromne. Sama
zamierzała zaprosić Ginę i Francesca, a jej rodzina składała się z dwóch osób - dziadka i
Lucasa. Wiedziała, że Santo bez najmniejszego problemu mógłby zgromadzić dwustu
gości. Miała nadzieję, że ze względu na nią spróbuje ograniczyć listę do jakichś pięć-
dziesięciu osób, z których większości i tak nie będzie znała. Póki co, dzieliła swój czas,
jak zawsze, pomiędzy opiekę nad Lucasem i Budkę Ratownika. Ale nie wszystko było
tak samo jak zawsze. Santo, który osobiście nadzorował remont hotelu, codziennie w
L R
T
przerwie na lunch zjawiał się w Budce Ratownika i spędzał godzinę albo dłużej, bawiąc
się z Lucasem. Chłopiec oswoił się z nim całkowicie; nie minęły dwa tygodnie, a już z
całą swobodą nazywał go tatą i zdawał się w ogóle nie pamiętać czasów, kiedy Santo
Ferrara nie stanowił stałego elementu w jego życiu.
- Mamo, kiedy wreszcie zamieszkamy razem, ja, ty i tata? - pytał Fię z częstotli-
wością i uporem właściwym dwulatkom.
- Niedługo - odpowiadała niezmiennie. Sama daleka była od entuzjazmu, który
okazywał synek.
Perspektywa zamieszkania z Santem napawała ją lękiem. Miała zostać żoną czło-
wieka, którego właściwie nie znała i który wiódł życie skrajnie różne od niej. Był preze-
sem międzynarodowej firmy i milionerem, z samego tylko przyzwyczajenia otaczał się
luksusem, który ona dotąd widziała tylko w filmach. Czy ona, dziewczyna z marginesu,
będzie potrafiła wcielić się w rolę małżonki pana Ferrary? Wątpliwe. Co gorzej, wyglą-
dało na to, że Santo miał podobne wątpliwości.
Odkąd zgodziła się na małżeństwo, miała wrażenie, że wbrew swoim wcześniej-
szym deklaracjom unika jej. Owszem, ze szczerą radością zajmował się Lucasem i oka-
zywał troskę o zdrowie Giuseppe. Rzeczowo informował ją o postępach prac i raporto-
wał z dumą, że ślub odbędzie się bez przeszkód w zaplanowanym terminie. Ale nie szu-
kał jej towarzystwa. Wieczorami wychodziła na molo przed domem i patrzyła przez
ciemne wody zatoki ku ziemi Ferrarów. Tęskniła. Gdyby jej myśli mogły go przywołać,
zjawiłby się u niej tak prędko, jak tylko pozwoliłby na to potężny silnik jego lamborghi-
ni. A potem wziąłby ją w ramiona. Wszelkie rozmowy odłożyliby na pózniej. Na dużo
pózniej...
On jednak najwyrazniej jej tęsknoty nie podzielał. Czekała na próżno.
Gdy nadszedł dzień ślubu, umierała z tremy. Od świtu nie mogła sobie znalezć
miejsca. Ręce się jej trzęsły, kiedy robiła śniadanie dla synka. Omal nie wylała mleka z
miodem, które niosła dziadkowi do łóżka. Sama nie była w stanie nawet przełknąć po-
rannej kawy, dopóki nie przyszły Gina i Daniela. Blondynka i brunetka, które zdążyły się
już poznać i serdecznie zaprzyjaznić, stanowiły zgrany duet o energii szalejącego torna-
da.
L R
T
- Coś ty taka blada? Założę się, że nic nie jadłaś - rzuciła Gina od drzwi.
Fia zdołała tylko pokręcić głową.
- Owsianka - zadecydowała Daniela tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Zaraz ci
przygotuję taką z rodzynkami. Jest lekkostrawna, pomoże na twój ściśnięty żołądek. No i
pożywna. Nie chcesz chyba, żeby podczas ceremonii wszyscy usłyszeli, jak ci burczy w
brzuchu?
Fia miała na tyle rozsądku, żeby od razu ogłosić kapitulację wobec przeważających
sił przeciwnika. Zjadła owsiankę. Popiła herbatą. Nie okazała nadmiernego zdziwienia, [ Pobierz całość w formacie PDF ]