RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Drżałaś.
- Ty również.
- Ja? Drżałem? - Uniósł w zdziwieniu brwi.
- Tak. Pan Bohater Baird drżał jak osika.
- Nieprawda.
- Właśnie, że tak. Bałam się, że doznałeś szoku i zaraz umrzesz.
- Nie chciałaś stracić cennego klienta?
- Naturalnie. Powiedziałam ci już, że Trevor by mnie zabił, gdyby
coś ci się stało. Tylko dlatego cię pocałowałam. %7łebyś się uspokoił.
- Dobre sobie.
Nic więcej nie pozostało do powiedzenia, ruszyli więc zgodnym
krokiem do konia. Nadal czuli dziwną więz. Zupełnie jakby byli parą.
Nie, to przecież czyste szaleństwo...
- Mam mokre skarpetki - jęknął Jackson, kiedy doszli do miejsca,
gdzie stał uwiązany jego koń.
S
R
- Ja swoje zdejmuję. - Molly usiadła na trawie i w-prowadziła słowa
w czyn. Jackson przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy. - Co?
Nigdy nie widziałeś gołych stóp?
Naturalnie, że widział. Nie miał pojęcia, dlaczego tym razem ten
niewinny widok tak go poruszył.
- To szalenie seksowne - mruknął, a ona w odpowiedzi zachichotała
pod nosem.
- Nie masz zamiaru zrobić tego, co ja?
- Masz na myśli striptiz? Bynajmniej. - Usiadł i założył buty na mo-
kre skarpety.
- Boisz się, że zasłabnę, jak zobaczę twoje nagie palce u nóg?
- Nie, ale nie założę butów na bose stopy. Zdarłbym skórę.
- Przecież nie musisz iść. Masz konia.
- Ty na nim pojedziesz.
- Cóż za wspaniałomyślność. Dziękuję bardzo, ale nie skorzystam,
- A to dlaczego?
- %7łeby Trevor dowiedział się, że kazałam klientowi iść pieszo? Nic
z tego. Za bardzo zależy mi na posadzie u niego.
- Wsiadaj. Nic nie powiem Trevorowi.
- Nie ma mowy.
- W takim razie idziemy oboje na piechotę.
- To śmieszne.
- Zmieszne czy nie, ale tak właśnie będzie.
S
R
Rozdział piąty
Mniej więcej pół godziny pózniej Gregor ujrzał zbliżającą się do
domu przemoczoną parę. Jackson prowadził konia za uzdę, a Mody szła
z drugiej strony. Gregor odetchnął z ulgą. Nie chciał martwić żony, ale
był już gotowy wsiąść na motor i nie bacząc na chore biodro, wyruszyć
na poszukiwanie wycieczkowiczów.
Najwyrazniej jednak nic poważnego im się nie przydarzyło. Dziew-
czyna śmiała się, a i koń wyglądał na zdrowego. Tylko dlaczego szli na
piechotę?
- Wystraszyliśmy was? - krzyknęła Molly w stronę gospodarza.
- Nie, panienko. No, może trochę. Gdy zobaczyłem samego konia,
pomyślałem, że pani z niego spadła.
- Nic podobnego. Po prostu za lekko go przywiązałam.
- Ratowaliśmy małego kangurka porwanego przez prąd rzeki - wyja-
śnił Jackson, nie spuszczając wzroku z Molly. Ta dziewczyna coraz
bardziej go fascynowała. Była potargana, brudna, ale radośnie roze-
śmiana. Cara umarłaby chyba ze wstydu, gdyby ktoś zobaczył ją w ta-
kim stanie. Podobnie jak każda inna kobieta z tych, które znał. Tylko
nie Molly. Ona nie zwracała na to najmniejszej uwagi.
- A Sam? On też się martwił?
Starszy pan potrząsnął przecząco głową.
- Nic mu nie powiedziałem.
- Bardzo dobrze.
- A co z waszym kangurem?
- Chciał się przeprawić przez rzekę, ale porwał go prąd.
S
R
- Takie rzeczy czasem się tu zdarzają. W podobny sposób straciłem
kiedyś cielaka. Na zakręcie rzeki gromadzą się gałęzie i zwierzęta na
nie wchodzą. Powinno się to codziennie sprawdzać i usuwać. - Popa-
trzył na nich, jakby oczekiwał uderzenia.
Molly wiedziała, o czym myśli. Gdyby Jackson kupił farmę, Gregor
nie mógłby liczyć na posadę zarządcy. Rozumiał to i nie ukrywał, że
nie daje sobie rady z obowiązkami.
- Jesteś jedynym mężczyzną zatrudnionym tu na stałe? -spytał wol-
no Jackson. Molly była pewna, że za chwilę powie coś o przejściu na
emeryturę.
- Tak. - Gregor skinął głową, czekając na nieuniknione.
- Zgodnie z moim przewodnikiem, na terenie posesji są dwa małe
domki. Domyślam się, że ty i Doreen zajmujecie jeden z nich, mam
rację?
- Tak. Drugi stoi pusty.
- Ale nadaje się do zamieszkania?
- Jak najbardziej. To uroczy domek na południu rzeki. Nad samą za-
toką. Mieszkał w nim poprzedni zarządca.
- Na szczęście mamy już zarządcę - powiedział twardo Jackson. -
Myślę jednak, że przydałby ci się pomocnik. I to na stałe. Posiadłość
jest na tyle duża, że powinno pracować IU kilku mężczyzn. Co byś po-
wiedział, gdybym zaproponował ci przeszkolenie kandydatów?
- Mam ich przeszkolić i odejść?
- Ależ skąd! Jeśli kupię tę farmę, będę potrzebował ludzi, którzy
znają ją na pamięć. Moglibyście pracować z Doreen do emerytury, a
potem pozostać tu w charakterze doradców. Twarz Gregora rozjaśniła
się.
- Naprawdę pan tak myśli?
S
R
- Nie kupiłem jeszcze; tego miejsca - ostrzegł go Jackson. - Ale jeśli
to zrobię, tak właśnie postąpię.
Mężczyzna odetchnął z widoczną ulgą.
- W takim razie zrobimy z Doreen wszystko, co w naszej mocy. aby
pan zdecydował się na kupno - powiedział Gregor z prostotą. - Proszę
wejść do środka i zobaczyć, co Doreen ugotowała. Mozę to pana prze-
kona.
Molly również nie kryła zadowolenia. Zupełnie jakby Jackson zdał
pomyślnie egzamin z człowieczeństwa.
Jeśli Jacksonowi potrzeba, było więcej przekonujących argumentów,
dostarczyła mu ich Doreen.
Ciasto beżowe. Szwedzka bułka. Pieczone paszteciki. Nadziewane
ciasteczka. Molly stanęła w drzwiach kuchni i zamrugała powiekami,
patrząc na ustawione na stole smakołyki.
- Chodz, zobacz, co zrobiliśmy. - Rozpromieniony Sam popatrzył na
nią znad ogromnej misy, którą właśnie kończył wylizywać. - Pani Gray
to najlepsza kucharka na świecie.
- Właśnie widzę - powiedziała Molly, spoglądając na Jacksona. Za-
pewne był równie głodny jak ona, a rozchodzące się po kuchni zapachy
kusiły tak, że z trudem powstrzymywała się przed rzuceniem na jedze-
nie. '
- Imponujące - potwierdził Jackson, patrząc z uznaniem na Doreen i
Sama. - Pomagałeś przygotowywać to wszystko?
Był coraz milszy. Bardzo miły, pomyślała Molly i natychmiast sama
się zganiła, upominając się w duchu, że Jackson jest tylko klientem,
nikim więcej.
S
R
- Sam zwijałem szwedzką bułkę. I kładłem tłuszcz na patelnię, żeby
usmażyć ryby. - Sam przerwał wylizywanie miski i popatrzył na nich
uważnie. - Pływaliście?
- Tak - odpowiedziała pospiesznie Molly, rzucając Jacksonowi
ostrzegawcze spojrzenie.
- Beze mnie?
- Przecież nie lubisz pływać.
- Ale... Mógłbym spróbować. Z panem Bairdem.
A wiec i Sam uległ niezwykłemu urokowi tego człowieka Cóż. nie
było to dla niego zbyt bezpieczne, podobnie jak dla niej.
- Sam, pan Baird przyjechał tu w interesach i nie będzie miał dla
ciebie czasu.
- To prawda? - Chłopiec spojrzał pytająco na Jacksona. Jego wzrok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl