[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jam myślał, że to złodziej! warknął oberżysta. A nigdym nie są-
dził, że szlachcic do cudzej komory może wejść i w cudzych rzeczach grzebać!
I dlaczegoś mi, panie, moją kotkę Krócicę wypuścił?! Teraz z małymi mi wróci!
Dydyński milczał. Cofnął się, oparł o łoże tortur, a potem szybkim, stanow-
czym ruchem dobył szabli.
Dawnom nie ścinał szlacheckiej głowy!
Panie, panie, gdzie jesteś! rozbrzmiało na górze wołanie Czebeja.
Dydyński odetchnął z ulgą. Na schodach zadudniły ciężkie kroki, a potem za
plecami kata ukazał się Lipek trzymający w dłoniach pistolety.
No cóż, gospodarzu mruknął Dydyński. Chybaśmy się pomylili. Wy-
bacz. Wypada nam teraz podziękować za gościnę.
* * *
Długo stali nad odkrytym w lesie dołem. Deszcz już nie padał. Wyszło słońce,
poranek jednak był mglisty i pełen wilgoci. Dydyński chmurnie spojrzał pod nogi.
Zatrzymał dłużej wzrok na walających się w błocie kościach królików, zajęcy
i bydła. %7ładna z nich nie była kością człowieka.
Do diabła, Czebej. Jak mogliśmy się tak pomylić?
85
Lipek nic nie odpowiedział. Dydyński zawrócił konia i ruszył dalej drogą.
Miał nadzieję, że cała ta sprawa nie rozniesie się po okolicy i nie dotrze w Sanoc-
kie. W końcu mogło to wielce zaszkodzić jego reputacji. Jechał wolno, ale nawet
nie zauważył, jak wyminął mały, zarośnięty trawą nagrobek, ukryty między gę-
stymi krzakami. Tylko Czebej dostrzegł kamienną tabliczkę na mogile.
Ledwie udało mu się odczytać na wpół zatarty napis. Tomasz Wola. . . Tak,
Czebejowi wydało się, że gdzieś już słyszał to imię i nazwisko.
* * *
Wczesnym popołudniem kat zszedł znowu do swej ukochanej piwnicy. Miał
nadzieję, że teraz nie będzie przeszkadzał mu żaden nieproszony gość. Rozsiadł
się wygodnie przy katowskiej ławie, a potem z zakrwawionego wora, spod mar-
twych królików wydobył to, co pozostało jeszcze z Chwościka. Nieszczęsny ku-
piec urodził się chyba pod złą gwiazdą, skoro ledwie dwa dni temu zawitał do jego
karczmy. Oberżysta obejrzał dokładnie kości i wątrobę, a potem sięgnął po kin-
dżał, dłuto i młotek. W środku kości było coś, co od ponad stu lat okazywało się
najcenniejsze dla niego: szpik. Wrzucony do alchemicznego odwaru Czerwonej
Tynktury nadawał jej niebywałej mocy. A dla kata oznaczało to po prostu jeszcze
więcej życia. Tak, oberżysta miał teraz naprawdę dużo pracy.
* * *
Pan de Coussy przetarł zamglone oczy. Miód wniknął głęboko w jego żyły.
Bertran czuł ciepło w swoim wnętrzu, a ściany karczmy wirowały mu przed oczy-
ma. Spojrzał na swoich czterech towarzyszy, wlepił wzrok w Boruckiego, Dydyń-
skiego i Muraszkę. . . Zaraz przy stole siedział ktoś jeszcze, ktoś, kogo przyjścia
Bertran nie zauważył. Teraz, w pijackim widzie, spojrzał na nieznajomego, rozpo-
znał wysokiego, ciemnowłosego szlachcica o twarzy zeszpeconej blizną. Oblicze
nowoprzybyłego było czerwone; nieznajomy miał wielki brzuch, nabiegłe krwią
oczy. Już od razu wyglądał na wytrawnego miłośnika miodu, wina, piwa i gorzał-
ki; jego żywot przywodził na myśl pękatą konew piwa.
Hę, hę, hę, oprzytomniał nasz pan de Coussy zawołał tamten. Zmógł
w końcu waćpana lipiec. Nawet nie doczekałeś do końca tej historii pana Dydyń-
skiego. No, teraz napijmy się wegrzyna. %7łydzie zakrzyknął głośno, aż zatrzęsła
się powała przynieś wina, a zaraz. Ruszaj, psi synu!
Poznaj waćpan naszego miłego kompana zaśmiał się z drugiej strony
Muraszko. Oto pan Bertran de Coussy, a to imć pan Piotr Borejko, kasztelan za-
wichojski, największy pijanica w Rzeczypospolitej!
86
Miło mi poznać waszmości. No, a teraz pij do dna zakrzyknął Borejko,
gdy %7łyd nalał im wina do cynowych kubków. Zdrowie wasze w gęby nasze!
Bach! Bach zakrzyknął jeszcze i od jednego razu wydudlił całą zawartość pu-
charu.
Oto moczygęba jakich mało! zakrzyknął Borucki do Francuza. Mości
kawalerze, jak widzisz, nie ma tutaj między nami żadnych zacnych ludzi, żadnych
rycerzy bez skazy czy nabożnych hreczkosiejów, co jak wypiją za dużo, albo roz-
ciągną dziewkę na sianie, przez tydzień leżą plackiem z konopnym powrozem na
szyi. Jesteśmy tu sami warchołowie i pijanice. Przyjechałeś opisywać Rzeczpo-
spolitą, to posłuchasz naszych opowieści. Opowieści godnych starego pijanicy.
A teraz pijmyż w Imię Boże!
Tak jest! Do dna! zakomenderował Muraszko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]