[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przed sobą wiele godzin jazdy - mnóstwo czasu na myślenie, na
uciszenie znękanej duszy. Suchy wiatr koił jej nerwy,
przeganiając poczucie klęski. Gdy dojeżdżała do Nyahururu.
może nie była jeszcze pełna optymizmu jak zawsze, ale już
pogodniej patrzyła na świat. Uwielbiała te bezkresne
przestrzenie, wzgórza w oddali, olśniewający błękit nieba. Po
drodze mijała stada antylop, zwinnych i lekkich, jakby były
wycięte z bibułki, żyrafy leniwie przeżuwające liście akacji,
senne stada kóz, wioski z chatami z żółtawej gliny, nad którymi
unosił się dym pachnący żywicą i kurzem. Sama nie wiedziała
czemu, ale te widoki napełniały ją wewnętrznym spokojem.
Dzieci machały do niej na powitanie.
- Jambo! Jambo! - wołały radośnie, odprowadzając ją
ciekawym wzrokiem.
- Jambo! - Machała im przez okno.
Wystraszona warkotem silnika rodzina guzców
pomaszerowała żwawo ku kępie krzewów, nastawiając krótkie
ogonki bojowo do góry jak małe antenki. Był to tak zabawny
widok, że Shanna roześmiała się wesoło.
Mogła się znowu śmiać. Jeszcze się nie poddała.
Shanna żartowała z Kamaucm w kuchni, pokazując mu
dziwne produkty, jakie kupiła na targu i w sklepach w Narobi.
Rand nie pierwszy raz zauważył, że całkiem niezle radzi sobie z
językiem suahili.
W ogóle była w doskonałym nastroju. Zupełnie jakby nic się
nie stało. Wróciwszy do domu o zmierzchu, zastał ją na
werandzie z drinkiem w dłoni i magazynem mody na kolanach.
RS
109
W żółtej zwiewnej sukience wyglądała świeżo jak angielski
poranek.
Na moment opuściła go dotychczasowa pewność. Nie chciał,
żeby wyjeżdżała. Pragnął jej. Pragnął zsunąć z niej tę żółtą
sukienkę i kochać się z nią, kochać do utraty tchu. Ie by dał, by
zapomnieć o wszystkich lękach i niepokojach, by nigdy już nie
mieć żadnych wątpliwości.
Zamiast tego ledwie się do niej odzywał, a po kolacji
przeprosił i poszedł do swego gabinetu, gdzie pozostał aż do
północy.
Spała już, gdy przyszedł do sypialni. Zwiatło wciąż się paliło,
na kołdrze leżała otwarta książka. Czekała na niego. Włosy
połyskiwały w półmroku, twarz emanowała spokojem
głębokiego snu.
Wróciwszy z łazienki, zgasił lampę, położył się na plecach i
zapatrzył w ciemny sufit, próbując nie słyszeć jej równego
oddechu, usiłując zapomnieć, że obok niego leży kobieta, którą
kocha.
- Mam dość tej gry na twoich warunkach. Rand.
Stała przed nim, patrząc mu prosto w oczy. Nie mogła dłużej
tego znieść. Od wielu dni trzymał się od niej z dala i ledwie z
nią rozmawiał, a kiedy leżeli w łóżku, nawet jej nie dotknął.
Pokusa, by wycofać się do pokoju gościnnego, nie dawała jej
spokoju. Ale to oznaczałoby, że się poddała.
%7łe to początek końca.
Nie poddam się, nie bez wałki, myślała, ale szczęki zaciskały
się jej z wysiłku.
- O jakiej grze mówisz? - spytał, nie podnosząc oczu znad
gazety.
- Umyślnie mnie odtrącasz, ale to ci się nie uda. Nie wyjadę,
w każdym razie na pewno nie z własnej woli.
Dobre wychowanie mimo wszystko zwyciężyło. Złożył
gazetę, a następnie wstał. Milczał jednak, czekając na to, co ona
ma jeszcze do powiedzenia.
RS
110
Więc powiedziała.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, jeśli o to ci chodzi,
Rand. Mógłbyś mnie wyrzucić. Spakować moje rzeczy, wsadzić
mnie do swojego samolotu i odstawić do Nairobi. Byłby to jakiś
pomysł. Ale ty tego nie zrobisz, co? Ty chcesz to załatwić
inaczej.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Nie prosiłem cię, byś
wyjeżdżała.
- Nie. Ale robisz wszystko, bym sama zapragnęła stąd
wyjechać, tak byś mógł dopasować rzeczywistość do swej teorii.
Byś mógł pokazać światu, że po raz kolejny miałeś rację. Ale
mylisz się. Mylisz się co do mnie. Ja nie jestem jak Marina. Ani
jak twoja matka.
- Zostaw moją matkę w spokoju! - Rzucił gazetę na podłogę,
jakby go parzyła.
- Właśnie że nie zostawię, ponieważ to z jej powodu tak mnie
traktujesz. Bo skoro ona cię porzuciła to myślisz, że każda
kobieta postąpi tak samo! A ja jestem do niej podobna, prawda?
- powiedziała cicho. - Pogodna roześmiana skora do żartów i do
tańca. Ona taka była I mam zielone oczy. Jak ona...
Zbladł pod opalenizną. Wcisnął ręce do kieszeni i spojrzał na
nią z wysokości swego wzrostu. Ale nadal milczał. Zaczerpnęła
powietrza.
- Przez nią godziłeś się jedynie na przelotne przygody. I teraz
też miała być przygoda, nic stałego, historia na krótką metę.
Dobrze nam razem, dobrze ci ze mną w łóżku, więc pobądzmy
sobie przez chwilę razem. Ale ani kroku dalej. Tak sobie to
wyliczyłeś, co? I myślałeś, że wszystko gra Nie mylę się,
prawda?
Schylił się, podniósł gazetę z podłogi i rzucił ją na kanapę.
- Niczego ci nie obiecywałem - mruknął.
- To prawda. Chcesz, by twoje życie było proste i
nieskomplikowane. A prawda jest taka, że ty się po prostu boisz
zaangażować. Ty, prawdziwy mężczyzna dzielny traper,
RS
111
odważny myśliwy, który bez zmrużenia oka staje twarzą w
twarz z lwami i nosorożcami, lękasz się własnych uczuć z
obawy, że ktoś może cię zranić. Dlatego zamykasz się w sobie.
Dlatego nikogo do siebie nie dopuszczasz.
- Widzę, że wszystko dokładnie rozpracowałaś. Brawo, pani
psychoanalityk.
Puściła mimo uszu jego sarkazm. Postanowiła wygarnąć mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]